Wsłuchując
się w tekst piosenki płynący z słuchawek przemierzałam jesienny
Hyde Park. Poranek był dość mżysty, dlatego z uśmiechem
przywitałam błogą ciszę przerywaną jedynie szumem gałęzi i
odgłosem spadających pod nogi liści. Potrzebowałam tej chwili dla
siebie. Od wczorajszego wieczora nie mogłam dojść do siebie.
Ciągle rozpamiętywałam bliskość Kepy, siebie zamkniętą w jego
szczelnych i bezpiecznych ramionach. Myślałam o jego pełnym
furii wzroku, gdy zobaczył u mojego boku Alexa. Zastanawiałam się,
skąd wzięła się jego oschłość w stosunku do Andrei.
Westchnęłam ciężko wpatrując się w szare niebo. Kepa siał
zamęt, powodował spustoszenie, nad którym nie mogłam przejść do
porządku dziennego. Otaczał mnie z każdej strony. Nie potrafiłam
się od niego uwolnić. Może wcale nie chciałam tego robić?
Zdawałam sobie sprawę ze swojej przegranej pozycji. Kepa był w
związku, tworzył go z Hiszpanką od ładnych paru lat. Nie było
tam dla mnie miejsca. Jego pokrętne zachowanie nie dawało mi
spokoju, zaprzątało moje myśli. Rozbudzał we mnie nadzieję
swoimi gestami, słowami, dotykiem, tylko po to, by chwilę później
ją zdeptać i roztrzaskać. Z tyłu głowy wciąż kotłowała mi
się myśl o nieszczęsnym pierścionku zaręczynowym, który do tej
pory nie zagrzał miejsca na serdecznym palcu Andrei. Wciąż szukał
odpowiedniego miejsca, czy celowo zwlekał z podjęciem jednej z
najważniejszych decyzji życiowych? Wciąż wracał ciepłymi
myślami do wspomnienia naszego pierwszego pocałunku, czy starał
się je zapędzić w najdalszy kąt, który miał zalec od kurzu?
Czując narastającą we mnie irytację zaklęłam głośno pod nosem
płosząc zabłąkaną na ścieżce wiewiórkę. Posłałam jej
skruszone spojrzenie, ale odwróciła się do mnie uciekając w
popłochu. Przystanęłam na chwilę, aby zmienić piosenkę.
Wyciągając telefon z kieszeni płaszcza dostrzegłam truchtającą
w moim kierunku sylwetkę. I psa…?
–
Kepa? – wydukałam, kiedy zatrzymał
się przede mną.
–
Cześć – przywitał się wyciągając
z uszu bezprzewodowe słuchawki. Zrobiłam to samo i byle jak
wepchnęłam je do torebki.
–
To twój pies? – wyjąkałam zaskoczona
kucając przed uroczym szczeniaczkiem. Ostrożnie wyciągnęłam
rękę, którą czujnie obwąchał. Po krótkiej chwili polizał moją
dłoń i szczęśliwy zamerdał białym ogonkiem. – Jest
zachwycający! – Rzuciłam drapiąc go za uszami.
–
Tak… Jest mój. A właściwie moja –
sprostował poprawiając smycz. Zamarłam. Skoro jest jego, musiała
być również Andrei. Wspólny pies. – Alisa, możemy porozmawiać?
– Zapytał.
–
Tak – odparłam z wahaniem. Szybko
odgoniłam pojawiające się, niechciane łzy i wstałam z klęczek.
–
Chciałem ci jeszcze raz podziękować za
wczorajsze wsparcie… Gdyby nie ty i twoje słowa, nie wiem jak
dałbym sobie radę – przyznał rozglądając się na boki.
–
Daj spokój, nie przypisuj mi tak dużej
roli – zaśmiałam się. – Nie mogłam przejść obojętnie,
kiedy byłeś w takim stanie. Nie mogłabym… – Wyjaśniłam.
–
Ty nie – parsknął urywanym śmiechem.
– Miałem ci wczoraj coś wyznać, ale niespodziewane pojawienie
się Andrei sprawiło, że przestałem logicznie myśleć. Andrea nie
jest w ciąży, to był tylko fałszywy alarm – Poinformował mnie
z nieskrywaną ulgę. Moje serce zabiło szybciej. – Brak dziecka
postanowiła sobie zrekompensować kupnem psa – Prychnął.
–
To dość nieodpowiedzialne – mruknęłam
spoglądając z czułością na małego labradora.
–
Nie musisz mi o tym mówić –
westchnął. – Mała jest kochana i już skradła moje serce, ale
na Andreę ciągle warczy, przez co atmosfera jest napięta i
frustrująca…
Może
boi się, że Andrea zaatakuje ją swoimi kłami?
–
Cóż, musicie dać radę… –
powiedziałam. – Jak się wabi? – Spytałam posyłając jej
całusa.
–
Ona… Cóż… Linda – odparł po
chwili zawahania. Zaskoczona zamrugałam powiekami.
–
Słucham? – myślałam, że się
przesłyszałam. – To był twój pomysł?
–
Tak…
–
Nazwałeś psa… Nazwałeś ją Linda?
Nazwałeś ją moim wyśnionym imieniem? Przecież wiedziałeś!
Wiedziałeś, że jeśli kiedykolwiek zdecyduję się na pieska to
właśnie tak zapragnę go nazwać!
–
Alisa, proszę cię… – zaczął, ale
uciszyłam go gestem ręki.
–
Mam dość twoich gierek, Kepa! –
wybuchłam. Linda skuliła się przy jego nogach. Bezgłośnie ją
przeprosiłam. – Dlaczego mi to robisz? Dlaczego mnie przytulasz,
dlaczego posuwasz się do innych rzeczy? Dlaczego wstrzymujesz się z
oświadczynami? Dlaczego karmisz mnie dziwnymi słowami i dlaczego
zachowujesz się tak niedojrzale? Powiedziałeś mi kiedyś, że się
we mnie gubisz… To zabawne, bo ja gubię się w tobie. W twoich
gestach, w twoim dotyku, w twoim wszystkim! Zastanów się,
czego chcesz od życia i przestań mieszać w moim! – Wysyczałam
odchodząc. Miałam go dość. Miałam dość jego wiecznego
niezdecydowania i przewrotnej logiki, którą się kierował. Miałam
dość wszystkiego, serca, które zdradziecko przyspieszało na jego
widok, tęsknych myśli, iluzji niespełnienia. Miałam dość tego
zawieszenia, miałam dość tego uczucia…
Una
linda dama como vos dando vuelta… Taka ładna pani jak ty, znająca
takie sztuczki… Zmysłowy szept Kepy zabrzmiał w moim uchu, gdy
wściekła trzasnęłam wejściowymi drzwiami. Wróciłam do domu w
podłym nastroju. Zignorowałam nawoływania Matta i Marka, abym
przyszła do kuchni na śniadanie. Z impetem usiadłam na kanapie
okrywając się puchatym kocem. Niekontrolowany płacz wstrząsnął
moim ciałem, kiedy mechaniczne skuliłam ramiona.
–
Alisa? – szept Matta poniósł się
echem po salonie. – Co ci jest? – Zapytał zaniepokojony
przygarniając mnie do siebie.
–
On… Ona… – mówiłam połykając
łzy. – Mają p-psa! Wspólnego! Wspólny pies to prawie jak
dziecko! – Załkałam wtulając się w jego ciepły sweter. Matt
czule pogłaskał mnie po głowie. – Dlaczego mają wspólnego
psa?!
–
Przylepie, uspokój się – wymruczał
obejmując moje spazmatycznie wyginające się ciało. – Skąd
wiesz, że mają psa?
–
Bo go widziałam! Z nim… To znaczy z
nią! Andrea nie jest w c-ciąży… Ale, co to zmienia, skoro mają
psa? – spytałam. – Nazwał ją Linda! – Wrzasnęłam.
–
Co w tym złego? – Mark usiadł z mojej
drugiej strony podając mi pudełko chusteczek. Przyjęłam je z
wdzięcznością wyciągając jedną z nich.
–
Bo tak miał nazywać się mój pies!
Powiedziałam mu to w trakcie jednej sytuacji… Nieważne jakiej! –
dodałam napotykając ich zdziwione spojrzenia. – Linda miała być
moja!
–
Może być wasza… – zasugerował
cicho Mark. – Jeśli on kiedykolwiek się ogarnie…
–
Nie chcę go! Zostanę sama, podczas gdy
on będzie miał Andreę… I Lindę! I dziecko! Dlaczego miłość
tak boli? – szepnęłam wydmuchując nos.
–
Miłość nigdy nie jest prosta – Mark
pogładził mój policzek. – Może spróbujesz się przespać?
–
To chyba najlepszy pomysł – Matt
poparł swojego chłopaka i wziął mnie na ręce. Objęłam go za
szyję. – Wszystko się ułoży – Oznajmił kładąc mnie na
łóżku. Okrył mnie kocem i pocałował w czoło. – Mam dzisiaj
wolne, obudzę cię w odpowiednim czasie, żebyś zdążyła do
pracy.
–
Dziękuję wam – wychlipałam ściskając
misia. Z trudem zamknęłam opuchnięte powieki. Jeśli miłość do
niego miała przynosić jedynie płacz, ból i cierpienie to jej nie
chciałam. Więc czemu pragnęłam go najmocniej na świecie…?
Londyn,
10.11.2019 r.
Kepa
próbował nawiązać ze mną kontakt; dzwonił i pisał, ale nie
odbierałam, ani nie odpisywałam na wiadomości. Poddał się po
trzech dniach. Matt poinformował mnie, że to pewnie z powodu
kolejnego zgrupowania reprezentacji. Przyjęłam tę informację
milczeniem. Może będąc daleko od Londynu, daleko ode mnie, w końcu
przemyśli swoje zachowanie i na coś się zdecyduje? Miałam już
dość otaczających mnie zewsząd ponurych myśli, łez i
wszędobylskiego bólu. Opuszczając swój rodzinny kraj byłam
przekonana, że nie spotkam go już nigdy więcej. Miał pozostać
miłym wspomnieniem, pierwszym chłopakiem, na którego punkcie
oszalałam. Los jednak zdecydował inaczej. Postawił go na mojej
drodze, obudził skrywane na dnie serca uczucia, pozwolił na
rozdrapanie nie do końca zagojonych ran. Odgarnęłam włosy z czoła
i wzięłam się za przygotowanie obiadu. Musiałam skupić swoją
uwagę na czymś innym. Wyciągając z szafki patelnię moje
spojrzenie napotkało kręcącego się niespokojnie Matta.
Zmarszczyłam nos.
–
Matt? Wszystko w porządku? – zapytałam
odwracając się w jego stronę.
–
Muszę z tobą porozmawiać – obwieścił
nerwowo przeczesując bałagan na swojej głowie. – To poważna
sprawa – Dodał siadając na krześle. Wytarłam ręce w kolorowy
fartuszek, aby ukryć ich drżenie.
–
Mów – powiedziałam siadając
naprzeciwko. Matt chwycił moją dłoń w swoją i czule ją
pogłaskał.
–
Mark i ja… – zaczął nabierając
powietrza.
–
Chyba nie zerwaliście? – przeraziłam
się nie na żarty. Wszystko tylko nie to!
–
Nie, nie! – zaprzeczył szybko. –
Chodzi o to, że… Mark zaproponował mi, abym się do niego
wprowadził – Wyrzucił z siebie. – Żeby spróbować być razem
tak naprawdę – Wyjąkał spuszczając wzrok. Zamrugałam powiekami
przetwarzając przekazaną mi właśnie wiadomość. Wyprowadzka?
–
Och! – tylko tyle zdołałam wydusić.
– To c-cudownie!
–
Alisa, jeśli to dla ciebie za trudne, to
jestem gotowy mu odmówić…
–
Nawet nie chcę o tym słyszeć, Matt –
zaśmiałam się przez łzy. – Nie możesz przekładać mojego
szczęścia nad twoje, nigdy się na to nie zgodzę! Zasługujesz na
miłość, zasługujesz na wszystko, co najlepsze… – Powiedziałam
czując rosnącą gulę w gardle. – Przecież wiedzieliśmy, że
ten dzień kiedyś nastąpi – Wymamrotałam skubiąc nitkę swetra.
– Co z domem?
–
Jak to co? – zdziwił się. –
Kupiliśmy go we dwoje, więc pozostaje twój!
–
Ale ty włożyłeś w niego większą
część – zaprotestowałam. Matt gwałtownie pokręcił głową.
–
Zostajesz tutaj, bez dwóch zdań –
oznajmił stanowczo. – Dziękuję, że nie robisz mi problemów…
–
Zwariowałeś? – zdumiałam się. –
Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze, nie mogłabym ci tego
zabronić!
–
Będę za tobą tęsknił – szepnął
podnosząc się z krzesła. Zrobiłam to samo wpadając w jego
ramiona. – Jednocześnie jestem podekscytowany nowym etapem w
życiu!
–
To zrozumiałe – potwierdziłam. – Ja
też będę za tobą tęskniła, ale będziemy się odwiedzać,
prawda?
–
Oczywiście, że tak! Moje życie bez
ciebie nie istnieje – powiedział cicho. Podniosłam głowę
napotykając jego szkliste tęczówki. – Rozklejam się przez
ciebie!
–
Ja przez ciebie też, więc jesteśmy
kwita – pociągnęłam nosem. – Bardzo cię kocham –
Wykrztusiłam z siebie.
–
Ja ciebie też kocham, Przylepie –
odpowiedział tuląc mnie do siebie. Staliśmy na środku kuchni,
spleceni w uścisku, śmiejąc się przez łzy. Nie wyobrażałam
sobie istnienia bez niego…
Londyn,
16.11.2019 r.
Matt
wyprowadził się cztery dni temu zabierając ze sobą całą radość.
W pustym i cichym domu czułam się dziwnie samotna. Próżnia
otaczała mnie z każdej strony. Nie miałam dla kogo gotować, nie
miałam z kim żartować, nie miałam się do kogo odezwać. Byłam
wrakiem człowieka. Upływające dni zlały mi się w jedno.
Chodziłam do pracy, wkładałam masę energii w przygotowywanie
potraw, aby klienci wychodzili z restauracji z uśmiechami na
twarzach, brałam udział w zajęciach. Zdawałam sobie sprawę, że
to tylko cztery dni, ale czułam się tak, jakby ktoś przyspieszył
wskazówki zegara. Matt był częścią mnie od pięciu lat. Moje
życie bez niego traciło na wartości. Zawsze był obok mnie,
przytulał, uspokajająco głaskał po włosach, robił gorącą
czekoladę, wspierał, pocieszał, dawał nieocenione rady, opowiadał
dwuznaczne dowcipy, uśmiechał się ukazując urocze dołeczki w
policzkach. Wraz z nim zniknęły przekomarzania, śmiech, rzucanie w
siebie resztkami jedzenia. Zniknęły kolorowe karteczki na lodówce,
zniknął stojący na podjeździe samochód. Matt był szczęśliwy,
tryskał energią, z zapałem opowiadał o Marku, o docieraniu się.
Cieszyłam się razem z nim, bo jeśli on był szczęśliwy, to ja
również byłam. Jednocześnie czułam niczym nieuzasadniony ból i
może w pewnym stopniu zazdrość. Bo on miał kogoś kogo kochał,
kogoś kto również pokochał jego. A ja? Byłam sama jak palec z
chorą miłością do chłopaka, który od paru lat żył w związku
z inną kobietą. Noce spędzałam w łóżku Matta, ubrana w jego
wyciągnięty, pachnący pomarańczą sweter. Pochłaniały mnie
ponure myśli. Bałam się, że sama nie dam rady, że w końcu
zwariuję. Wrzasnęłam z frustracji patrząc na swoje odbicie w
lustrze. Podjęłam decyzję w ułamku sekundy. Wzięłam
orzeźwiający prysznic, wskoczyłam w błyszczącą sukienkę,
umalowałam się, ubrałam wysokie szpilki, zamówiłam taksówkę,
opatuliłam się płaszczem i wyszłam z domu wkładając klucze do
małej torebki. W jednym z najbardziej pożądanych klubów w
Londynie zjawiłam się przed północą. Wirujące ciała, przepych,
tłok, zapach potu, dymu i alkoholu… Z trudem przedostałam się do
baru i zamówiłam mocnego drinka. Barman posłał mi figlarne
spojrzenie, ale zbyłam go gestem ręki. Przyszłam się tutaj napić,
chciałam zapomnieć, a nie wdawać się w bezsensowne wymiany zdań.
Duszkiem wypiłam drinka i ruszyłam na parkiet. Tańczyłam
sama, cała byłam muzyką. Kakofonia dźwięków wypełniała moje
ciało. Musiałam się wyszumieć, musiałam się zrelaksować!
Podskakiwałam jak szalona, piłam, bujałam się do rytmu, piłam…
W pewnym momencie dostrzegłam tańczącą nieopodal Andreę. Była z
przyjaciółką, głośno się śmiała i zdawała się mnie nie
widzieć. Chwiejnym krokiem udałam się w stronę toalet.
Rozchichotane nastolatki stojące w kolejce, obłapiające się pary…
Odetchnęłam z ulgą, gdy weszłam do środka. Ochlapałam twarz
zimną wodą i ukryłam się w jednej z kabin. Musiałam ochłonąć!
Poprawiłam włosy oraz wygląd i chwyciłam za klamkę. Zatrzymałam
się w ostatniej chwili. Ścisnęłam torebkę wsłuchując się w
szept Andrei. Szum w głowie wszystko utrudniał, urywane słowa nie
miały najmniejszego sensu. Hiszpania? Gustavo? Kim był tajemniczy
Gustavo? Kiedy trzasnęły drzwi zachwiałam się w miejscu. Z trudem
wystukałam wiadomość do Alexa i udałam się w stronę baru.
Znajomy barman postawił mi kolejkę, z której skorzystałam z
ochotą. Miałam już dość, ale szczerze powiedziawszy znajdowałam
się w opłakanym stanie. Zepchnęłam zmartwienia i troski w
najdalszy kąt.
–
Alisa? Jestem już! – podskoczyłam,
gdy usłyszałam przy uchu głos Alexa. – Zabieram cię stąd –
Powiedział. Kiwnęłam głową na znak zgody zarzucając mu rękę
na szyję. Przytrzymał mnie, obejmując moją talię. W szatni
odebrałam płaszcz, jednak nie byłam w stanie go na siebie
zarzucić. – Dlaczego doprowadziłaś się do takiego stanu? –
Zapytał zapinając mój pas. Nie odpowiedziałam. Zacisnęłam usta
wpatrując się w szybę. Alex mknął swoim samochodem w nieznane.
Odpłynęłam, nie rejestrowałam otaczającej mnie rzeczywistości.
–
Gdzie jesteśmy? – wybełkotałam.
–
W moim mieszkaniu – wyjaśnił
ostrożnie kładąc mnie na łóżku.
–
Masz seksowne tatuaże, ekstrawagancki
motocykl, ale nie jesteś… – zaczęłam, ale nie skończyłam.
Kiedy tylko moja ociężała głowa dotknęła miękkiej poduszki
zasnęłam. Ale nie jesteś Kepą.
***
Witam!
Czy Kepa w końcu się ogarnie? ^^ W następnym zapowiadam nie małe emocje 😈
Pozdrawiam ;*