niedziela, 11 kwietnia 2021

Epilog

 Londyn, Stamford Bridge, 18.05.2030 r.


    Wszystko ma swój koniec… Dotkliwie przekonałam się o tym na własnej skórze, gdy na stadionie Chelsea rozległ się ostatni gwizdek sędziego. Sezon Premier League 2029/2030 oficjalnie się zakończył. A wraz z nim zakończyła się bogata, obfitująca w wiele emocji, łez, porażek, bólu, szczęścia, euforii piłkarska kariera Kepy. Mojego męża, który dziś po raz ostatni stanął między słupkami. Mojego męża, który właśnie chodził po murawie przyjmując gromkie oklaski. Mojego męża, który w tym momencie nie mógł powstrzymać wzruszenia oraz łez. Kepy, który właśnie był otoczony kolegami z drużyny. Wszyscy skandowali jego imię, podrzucali go, urządzili mi królewskie pożegnanie. Był częścią Chelsea, tego klubu, tej wspólnoty przez kilkanaście lat, przez dwanaście sezonów. Osiągnął swój cel oraz spełnił wielkie marzenie. Stał się prawdziwą legendą. W pełni zasłużył sobie na to miano. Wiele przeszedł. Doświadczył wszystkiego. Bólu po odniesionych porażkach, sportowej złości i agresji, łez bezsilności, bezradności, roli rezerwowego, powrotu do formy po ciężkiej kontuzji. Te złe momenty miały swój urok, bo pomogły docenić te szczęśliwsze. Lata sukcesów. Triumfy w Lidze Mistrzów, w Pucharze Anglii, Premier League oraz reprezentacji narodowej. Kepa był solidny, szybki i silny. Wykazywał się sporą determinacją, ambicją, wolą walki. Nie poddawał się, zawsze walczył o swoje, przekazywał swoje racje. Wiedział też, kiedy powiedzieć dość i uszanować decyzje trenera, z którymi nie zawsze się zgadzał. Rozumiał jednak swoją rolę. Kiedy coś mu nie szło, musiał oddać miejsce w składzie lepszym. Bo wiedział, że przez jego błędy cierpi cały zespół, nie tylko on sam. Życie sportowca nie było łatwe. Kłóciliśmy się o to wiele razy, wiele razy nie potrafiliśmy dojść do porozumienia w ważnych kwestiach. Gdy Kepa chciał powiedzieć pas, ja motywowałam go, by próbował. Kiedy ja miałam dość, on przypominał mi moje słowa. Zawsze odnajdywaliśmy wspólną drogę.
    Wraz z dziećmi zeszłam z trybun, by być bliżej niego. Stadion był pełny, kibice świętowali zdobycie kolejnego tytułu Mistrzów kraju. Puchar przechodził z rąk do rąk, wrzawa i hymn klubu docierały do każdego zakamarka. Żony, dziewczyny, narzeczone, dzieciaki innych piłkarzy już biegały po murawie, by odbyć tradycyjną rundę wokół boiska. My cierpliwie czekaliśmy, byliśmy obok Kepy, by wesprzeć go i pomóc mu odpowiednio się pożegnać. To było cholernie trudne. Emocje wypełniły mnie całą, nie mogłam powstrzymać drżenia.
Drodzy kibice! – głos Kepy poniósł się echem po tak ukochanym przez niego stadionie. – Pragnę podziękować wam za ogromne wsparcie, które okazywaliście mi przez dwanaście sezonów! Wiem, że nie zawsze było ze mną łatwo… Popełniałem błędy, które kosztowały drużynę utratę ważnych punktów i zdrowia, czasami nie umiałem zaakceptować pewnych decyzji. Kontuzja, która mi się przytrafiła pozwoliła mi inaczej spojrzeć na pewne sprawy, uporządkowałem w głowie swoje myśli i powróciłem do optymalnej formy. Dziękuję, że mnie nie skreśliliście, tylko podjudzaliście mnie do dalszej walki. To był wielki zaszczyt grać dla was, bronić dla was najgroźniejsze piłki i świętować z wami tyle sukcesów! Czułem i słyszałem wasze wsparcie z każdej strony tego wspaniałego stadionu. Dziękuję za każdy doping, za każde skandowanie mojego imienia. Możecie być pewni, że nigdy tego nie zapomnę…! – Jego głos zaczął się łamać. Przełknęłam gulę, która zaczęła pojawiać się w moim gardle. – Dziękuję właścicielowi klubu, który sprowadził mnie tutaj, pozwolił mi tutaj być przez tyle lat. Dziękuję za wiarę i pomoc, gdy myślałem, że już wszystko jest stracone! Kiedy tutaj przybyłem byłem rozczarowany wynikiem, który osiągnęliśmy z reprezentacją na Mistrzostwach Świata… Byłem młody i głodny gry. – Mówił, a wszyscy go słuchali. – Dziękuję moim wspaniałym kolegom z drużny, którzy zmieniali się na przestrzeni lat. Wiem, że bez was żaden sukces nie byłby możliwy! Dziękuję za każde kłótnie, które odbyliśmy w szatni, za motywację, za podnoszące na duchu słowa. Dziękuję za rozumienie mnie na boisku, za zaufanie, którym mnie obdarzyliście. Dziękuję trenerowi, który nie odesłał mnie do innego klubu, tylko ciągle wierzył, że wrócę do swojej świetnej dyspozycji. Dziękuję całemu sztabowi trenerskiemu, lekarzom, który robili wszystko, by skutki kontuzji były jak najmniej odczuwalne… I w końcu… Dziękuję mojej rodzinie! – Podszedł do mnie i dzieci. Płakałam. One również. Przytulił nas mocno. Poprawiłam zsuwające się z nosa okulary przeciwsłoneczne. – Dziękuję za bycie przy mnie, dopingowanie, chodzenie na mecze, ubieranie moich koszulek, wyjazdy zagraniczne, znoszenie mnie w domu – Zaśmiał się cicho. – Dziękuję za waszą obecność! Nie odchodzę, zdecydowałem się pozostać w Londynie, by podjąć kursy trenerskie. Dalej pragnę być częścią tego klubu, uczyć młodszych i patrzeć na ich rozwój, podziwiać córkę, która zdecydowała się pójść w moje ślady – Objął spłakaną Laurę. – I jeść potrawy z restauracji mojej żony, gdzie syn szkoli swoje umiejętności – Dodał. Juan Miguel wpadł w jego ramiona. Otarłam łzy wierzchem dłoni i bezgłośnie mu podziękowałam. Zrozumiał. Zawsze rozumiał.


Ondarroa, Isla de Garraitz, 05.07.2030 r.


    Rozkoszowaliśmy się w pełni hiszpańskim, gorącym słońcem i spacerowaliśmy po piaszczystej plaży. Postanowiliśmy spędzić wakacje w naszej ukochanej ojczyźnie, powspominać stare dzieje i pokazać dzieciom miejsca, których jeszcze nie znały. Ta plaża była świadkiem naszego ślubu, rozpoczęcia wspólnej drogi jako my. Czasami nie mogłam uwierzyć w jakim kierunku potoczyło się moje życie. Przeprowadzając się do Londynu nie przypuszczałam, że jeszcze kiedykolwiek spotkam Kepę. W końcu przeprowadzka była podyktowana tym, że nie chciałam patrzeć na jego szczęście u boku innej. Los pokazał jednak, że jest nieprzewidywalny i niczego nie można być pewnym. Hiszpan znów zjawił się w moim życiu, zasiał spustoszenie i wprowadził huragan, który mnie wciągnął. Między nami bywało różnie. Nie mogliśmy dojść do porozumienia, zdecydować się na szczerą rozmowę. Potrzebowaliśmy czasu, aby dojrzeć i w pełni dojść do tego, że zawsze byliśmy dla siebie. Nasze dzieci, ta mieszanka wybuchowa była tego idealnym odzwierciedleniem. Laura trenowała w żeńskiej drużynie Chelsea, pewnie stała w bramce i nie bała się żadnych piłek. Była odważna i uparta po Kepie. Mój mąż pękał z dumy, że jego mała córeczka postanowiła założyć korki i poświęcić się piłkarskiej karierze. To było pewne, od tego nie było już odwrotu. Chwalił również Juana Miguela za jego spryt i umiejętność łączenia smaków. Mały z moją pomocą uczył się gotować i serwował nam dania, po których nasze żołądki domagały się więcej. Lubił przebywać w mojej restauracji, patrzeć i śmiesznie marszczyć nos, gdy coś mu nie pasowało. Miał talent, którego nie mógł zmarnować. Byliśmy dumni z naszych małych kopii. Wychowywaliśmy dzieci w domu pełnym miłości, troski i bezpieczeństwa. Tak jak powinno być.
Mamo, możemy kupić sobie jeszcze jednego loda?! – zapiszczała Laura przybiegając do nas. Spojrzałam na męża i parsknęłam śmiechem.
Oczywiście, że tak – pozwoliłam im i wyciągnęłam drobne z portfela. Juan Miguel uczepił się ręki starszej siostry i oboje pobiegli do najbliższej budki. Rzucali w siebie piaskiem, pod naszym ścisłym nadzorem kąpali się w błękitnej i przejrzystej wodzie. Mieli ze sobą więź, bardzo podobną do tej, która łączyła mnie i Jamesa. Jego małżeństwo z Mattem było pełne spokoju. Rok temu adoptowali bliźniaki i stworzyli im dom, w którym królowała miłość. Wzruszała się za każdym razem, gdy ich widziałam. Jeśli chodzi o mnie i o brata… Nie zjawiliśmy się na pogrzebie rodziców. Nasi najbliżsi uszanowali tę decyzję, bo wiedzieli, co to dla nas oznacza. Nie mogliśmy udawać, postanowiliśmy pozostać szczerzy wobec siebie. Przeżyliśmy to wspólnie, wspólnie daliśmy radę, uporaliśmy się z tym. Tak było lepiej. Mój przyjaciel Alex doczekał się wymarzonego dziecka z Grace. Zostałam nawet mamą chrzestną ich synka, który ku mojej ogromnej uldze wdał się w swojego tatę. Andrea wzięła ślub, o czym poinformowała nas za pomocą mediów społecznościowych i dała nam święty spokój. Raz na zawsze. Stała się odległym wspomnieniem.
Bardzo cię kocham, Alisa – wyszeptał Kepa i pocałował mnie w czoło. – Jesteś kobietą mojego życia i to się nigdy nie zmieni. Dziękuję, że to właśnie ze mną postanowiłaś stworzyć rodzinę – Splótł nasze dłonie.
Nie mogłabym jej stworzyć z nikim innym, głuptasie, bo tylko ciebie potrafiłam obdarzyć tak gorącym uczuciem – wyznałam szczerze. – Ty i dzieci jesteście dla mnie najważniejsi. Nie wyobrażam sobie życia bez was – Pociągnęłam nosem spoglądając na bawiącą się z Juanem Miguelem Laurę. Hiszpania była naszą ojczyzną, Ondarroa naszym miastem, w którym wszystko się rozpoczęło, ale to Londyn był naszym miejscem. I domem. Kepa rzucił patyk naszym pieskom. Z czułością spojrzałam na Lindę, Lady i Trampa. Z miłością w sercach udaliśmy się w kierunku zachodzącego słońca.

KONIEC.


***

Witam!

Za bardzo nie wiem, co mam powiedzieć, bo niezwykle ciężko jest mi rozstać się z Kepą, Alisą i pozostałą bandą, o której uwielbiałam pisać. Nie mogę uwierzyć, że od rozpoczęcia tej historii minęły prawie dwa lata! Dużo się działo, ale cieszę się, że doprowadziłam ją do końca :) Smutek jednak pozostaje 😭

Dziękuję Wam za każdy komentarz, każdą opinię, za bycie ze mną i towarzyszenie bohaterom aż do samego końca! <3 

A Kepie (jeśli zechce 😂) życzę tylu lat spędzonych na Stamford Bridge, a całej Chelsea sukcesów, o których była tutaj mowa 😆💙







Pozdrawiam ;*