sobota, 27 marca 2021

Czterdziesty

 Szkocja, Urquhart Castle, 01.05.2027 r.


    Szkocja była piękna. Zachwycała wspaniałymi krajobrazami, słynęła z whisky, kapryśnej pogody, gościnności, malowniczych terenów oraz olbrzymiej ilości zamków. 
Mówi się, że w ciągu godziny można uświadczyć tutaj wszystkie pory roku, o czym przekonaliśmy się na własnej skórze. Rano nawiedziła nas ulewa, która po kilku minutach zamieniła się w słoneczne i błękitne niebo. To dawne królestwo przyciąga turystów swoją niewidzialną magią. Liczne zabytki oraz rozległe tereny sprawiają, że nie można przejść obok nich obojętnie. Każą się zatrzymać, by je podziwiać i choć przez chwilę pokontemplować nad ich wielkością. Gospodarze kamiennych domów niezwykle barwnie opowiadają o swoich przodkach, królach oraz walkach o władzę. Krajobrazy utworzone przez naturę stanowiły raj dla miłośników obcowania z przyrodą. Na każdym kroku witali nas mężczyźni w kiltach, grający na dudach, zachęcali do spróbowania Haggisu oraz whisky w pobliskich, klimatycznych barach. To oczywiste, że mieliśmy to w planach. W specjalnie przygotowanych namiotach, stoły uginały się od tradycyjnych szkockich potraw. Jednak… Jedzenie, śpiew, tańczenie, zabawa do białego rana musiała jeszcze trochę poczekać. Musiała zaczekać na dwóch głównych aktorów tego przedstawienia. Na Matta i Jamesa, którzy po upływie kilku lat zdecydowali się przypieczętować swój związek. Nie mogli tego zrobić nigdzie indziej. Tutaj odbyły się ich zaręczyny, tutaj musieli wziąć ślub. Trochę to trwało. Na początku twierdzili, że cała ta otoczka jest im niepotrzebna. Chcieli żyć w spokoju, nie narażając się innym. Mimo że małżeństwa jednopłciowe są dozwolone od 2014 roku, kiedy w końcu zdecydowali się na ten krok, na ich przeszkodzie stanęła papierkowa robota. Czasami wydawało się, że nie mają sił z tym walczyć, ale po żmudnym procesie dopięli swego. Byłam z nich dumna. Nie poddali się, tylko wykazali się ogromną determinacją. Mieli prawo do szczęścia, jak każdy inny człowiek. Zasługiwali na nie.
Ceremonia jeszcze się nie zaczęła, a ty już płaczesz – Kepa żartobliwie trącił moje ramię. Wystawiłam mu język.
Nie nabijaj się ze mnie! – warknęłam cicho.
Nie śmiałbym! – zaczął się bronić. Laura posłała nam wrogie spojrzenie i przyłożyła palec do ust. – Mówią, że jest córeczką tatusia, ale wdała się w ciebie! Kobiety! – Prychnął pod nosem.
Chcesz dodać coś jeszcze? – syknęłam.
Mamo, tato! Uciszcie się! Zaczyna się! – podekscytowana córka już któryś raz z kolei zwróciła nam uwagę. Rozbawiona pokręciłam głową, ale zastosowałam się do jej rady. To był dzień Matta i Jamesa. Ruiny zamku całkowicie zasłonięte dla wścibskich oczu nadawały otoczce tajemniczą aurę. Obydwoje, krocząc ku podwyższeniu, byli uśmiechnięci. Blask, który ich otaczał nie był udawany. Promieniowali. Byli szczęśliwi. Zgodziliśmy się z Kepą pełnić rolę świadków. To był dla nas zaszczyt. Pani Gemma ukradkiem ocierała łzy, nasza rodzina emanowała dumą. I spokojem. Wiedzieli, że rodzice zafundowali nam piekło, gdy byliśmy dziećmi, dlatego starali się wychować nas jak najlepiej. Udało im się. Dzięki nim, wiedzieliśmy, czego chcemy. Wiedzieliśmy, że mamy walczyć o swoje szczęście do upadłego. Nigdy nie mogliśmy się poddawać. Ja już miałam swoją rodzinę. Teraz przyszła kolej na Jamesa. Kiedy złożyli uroczystą przysięgę, kiedy Laura podała im obrączki, naprawdę nie mogłam powstrzymać łez. Wzruszenie wypełniło mnie całą.
Z całego serca wam gratuluję! – pisnęłam, kiedy doszłam do siebie. Przytuliłam każdego z osobna, wyszeptałam im do ucha kilka słów, które tylko oni mogli zrozumieć. Matt był moim najlepszym przyjacielem od kilkunastu lat. Rozumieliśmy się bez słów. Nie mogliśmy bez siebie funkcjonować. James był moim bratem, który podnosił mi ciśnienie. Był również moją opoką i wsparciem. – Warto było tyle czekać! – Powiedziałam entuzjastycznie. Zgodzili się ze mną.
Nie mogę uwierzyć w to, że zostaliśmy małżeństwem! – James parsknął śmiechem i przytulił do siebie Matta. – Mój mąż – Z czułością pocałował go w policzek.
Wpakowałem się w prawdziwe tarapaty – Matt zachichotał przez łzy. – Ale wiem, że z tobą przejdę każdą drogą – Ścisnął dłoń Jamesa.
Kocham was – wyszeptałam.
Ja ciebie też kocham, Przylepie!
I ja również, Mała Mi!


Londyn, 05.06.2027 r.


    
Andrea zaprosiła mnie na swój ślub – głos Kepy dotarł do mnie, jakby zza mgły. Przystanęłam na chodniku, kalkulując jego słowa. Wracaliśmy z romantycznej kolacji tylko we dwoje. Sprzedaliśmy dzieciaki świeżo upieczonym małżonkom, by mieć chwilę tylko dla siebie. Brakowało nam tej przestrzeni, wspólnie spędzonego czasu. Byliśmy małżeństwem od kilku lat, lecz pielęgnowaliśmy to uczucie, systematycznie podsycaliśmy ogień, by nigdy nie zgasł.
Słucham? – roześmiałam się głośno i zachwiałam w miejscu. Przesadziłam z winem, zdecydowanie. – Twoja była, która zrujnowała nam życie, zaprosiła cię na swój ślub? Tylko ciebie? – Dopytałam czując ogarniającą mnie złość. – Powiedz, że żartujesz!
Chciałbym! – Kepa pokazał mi wiadomość widniejącą w jego telefonie. Zrobiłam wielkie oczy. Nie przypuszczałam, że Andrea może być aż tak bezczelna. Przekroczyła wszystkie granice. Miała czelność wypisywać do mojego męża pod głupim pretekstem! Nie ze mną te numery!
Na co ona liczy? Że gdy zobaczysz ją wychodzącą za innego, to przerwiesz ślub? – zaśmiałam się histerycznie. – Mogę pojechać tam za ciebie i wybić jej zęby! Wiesz, że od dawna o tym marzę!
Alisa, uspokój się i powstrzymaj szalejącą zazdrość – Kepa pogłaskał mnie po policzku. – Nie pojawię się tam. Ty również – Cmoknął mnie w nos. – Andrea to od dawna skończony etap w moim życiu, wiesz o tym. Mam nadzieję, że ułoży swoje i da nam święty spokój. Chcę jedynie tego, aby jej córka, po tym wszystkim co przeszła, była szczęśliwa. I miała kochającą rodzinę – Dopowiedział. W zrozumieniu pokiwałam głową. Miał rację. Ciągle miałam przed oczami przerażoną i zapłakaną twarz małej dziewczynki na stadionie. Hiszpanka była okrutna.
Zawsze będę o ciebie zazdrosna – stwierdziłam wspinając się na palce. Pocałowałam go mocno i zachłannie. Kepa był mój.
Może napiszemy do chłopaków, że nasza randka się przedłuża? – zadziornie uniósł brew ku górze.
Czytasz mi w myślach, Papi!


Londyn, 17.06.2027 r.


    Macierzyństwo i bycie rodzicem było trudne. Dzieci dawały nam w kość. Przy każdym kroku mieliśmy oczy dookoła głowy. Laura rosła jak na drożdżach, wszędzie było jej pełno. Coraz więcej umiała, coraz więcej rozumiała. Była ciekawa świata, zadawała nam pytania, na które momentami nie znaliśmy odpowiedzi. Była rezolutna i uparta. Ćwiczyła 
z Kepą w ogrodzie, jej małe korki były porozrzucane na korytarzu. Opiekowała się młodszym bratem najlepiej, jak umiała. Pilnowała go, dbała o to, by nie zrobił sobie krzywdy, kiedy my byliśmy zmęczeni, czytała mu bajki na dobranoc. Juan Miguel był żywym dzieckiem. Zaglądał w każdy kąt, wyciągał przeróżne rzeczy z szuflad, uczył się mówić i lubił spać z nami w łóżku. Czasami po ludzku miałam dość. Miałam ochotę rzucić to wszystko w cholerę, wyjechać na parę dni, zaszyć się gdzieś z dala od domu. Czułam obrzydzenie do siebie z powodu takich myśli, ale nie potrafiłam się ich pozbyć. Kochałam moją rodzinę całym sercem, ale miałam chwile zwątpienia. Że robię coś źle, że jestem złą mamą, że nie staram się wystarczająco. Próbowałam przemówić sobie do rozsądku. To było normalne. Westchnęłam ciężko czując niczym nieuzasadniony niepokój. Poprawiłam się na łóżku i z czułością spojrzałam na dwa śpiące diabełki. Wtuliły się we mnie, czytana bajka spadła na podłogę. Nie miałam sił, by ją podnieść. Uśmiechnęłam się na widok Lindy i Lady zwiniętych w kłębek w nogach łóżka. Podciągnęłam kołdrę pod brodę czekając na Kepę. Drzwi do sypialni otworzyły się z rozmachem. Od progu czułam, że coś się stało.
Dlaczego nie odbierasz telefonu? – spytał. Był zmartwiony, troska wyzierała z jego oczu. Przestraszyłam się. Już dawno nie widziałam go w takim stanie.
Wyciszyłam go, bo nie chciałam, by rozpraszał dzieci – wyjaśniłam i delikatnie wyswobodziłam się z ich uścisków. – Kepa, co się stało? – Mruknęłam. Wyszliśmy na korytarz.
Chodzi o… Twoich rodziców – wyjąkał. Zjeżyłam się. Zauważył moją reakcję. – Dzwoniło twoje wujostwo…
Przejdź do rzeczy!
Oni… Mieli wypadek samochodowy – wyrzucił z siebie. Oparłam się o ścianę. Zrobiło mi się słabo. – Nie przeżyli – Dokończył podchodząc do mnie. W jednej sekundzie wszystko straciło sens. Nie wiedziałam, co mam robić. Opuściły mnie siły. Emocje atakowały mnie z każdej strony, były inne. Dekoncentrowały mnie. Nie miałam łez, by ich opłakiwać. Kepa próbował mnie objąć, ale wyrwałam się z jego uścisku. Odepchnęłam go od siebie.
Muszę… Muszę iść do Jamesa! – krzyknęłam i zbiegłam ze schodów. Nic mnie nie obchodziło. Boso przebiegłam przez ulicę. Drzwi stały przede mną otworem. W salonie Matt trzymał rękę na ramieniu mojego brata. James patrzył w dal. Miał nieobecny wzrok. Nic nie rozumiał. Ocknął się, gdy wyczuł moją obecność.
Mała Mi! – zerwał się z kanapy i zamknął mnie w swoich ramionach. Zawsze bezpieczne, teraz drżały. Odwzajemniłam ten uścisk, mocno i stanowczo. James płakał. Ja nie mogłam. Nic nie czułam. Byłam pusta. Matt stał obok nas, jego oczy szkliły się w blasku światła. – Mała Mi, nienawidziłem ich całe życie, a teraz… A teraz… – Jąkał się, szukając mojego wsparcia.
James… Ja również ich nienawidziłam. Ich śmierć… Ich śmierć nie sprawi, że poczuję coś innego – byłam brutalna, ale szczera. Dlaczego miałam opłakiwać stratę obcych mi ludzi? Nie było ich przy nas, gdy najbardziej ich potrzebowaliśmy. Nie interesowali się nami. Potrafili nas krzywdzić i ranić. Nic więcej. Zatruli nam życie. Oddali nas. Pozbyli się nas. – Nie potrafię, nie zmuszę się, nie chcę… – Mówiłam jak w transie cały czas go obejmując. – James, przejdziemy przez to razem, wiesz o tym?
Wiem – przytaknął słabo. Schował twarz w mojej szyi. Nie mogłam go uspokoić. Trwaliśmy w tym uścisku, dopóki nie poczuliśmy zmęczenia. – Pogrzeb…
Cśśś… Nic nie mów. Nie myśl o tym teraz – szepnęłam i otarłam jego łzy. Ten widok mnie bolał. Nie mógł przez nich płakać, nie teraz, gdy był szczęśliwy i spełniony. Matt nic nie mówił. Nie musiał. Doskonale wiedział, że to nasza chwila, że potrzebujemy teraz siebie. Zaprowadził nas do pokoju gościnnego, okrył kocem i zniknął, wyłączając światło. Podziękowałam mu cicho. Znałam go. Wiedziałam, że będzie rwał sobie włosy z głowy. Wiedziałam, że chciał tulić Jamesa. Że chciał przy nim być, otoczyć go opieką. Wiedziałam, że chciał, by James przytulił głowę do jego piersi, by wdychał uspokajający zapach swetra pachnącego pomarańczą. Wiedziałam również, że Kepa położył się obok dzieci. Czułam, że nie zmruży oka, dopóki nie wrócę. Oboje chcieli nas ochronić. Musieli jednak poczekać. To była nasza osobista tragedia, z którą musieliśmy się zmierzyć. By żyć dalej, by raz na zawsze dać spokój cierpieniom. By iść przez życie z podniesionym czołem. W przyszłość.


***

Witam!

Słodko-gorzki ten ostatni rozdział... Przed nami już tylko epilog! ^^



Pozdrawiam ;*