Od
nieco ponad czterech miesięcy czułam się szczęśliwa. Tak po
prostu, bez żadnych udziwnień, bez analizowania. Liczyło się tu i
teraz. Liczyły się tajemnicze uśmiechy, ukradkowe spojrzenia,
przypadkowy dotyk, nieśmiałe i gorące pocałunki. Liczyły się
potajemne schadzki, dreszczyk podekscytowania i niepewności. Liczył
się zapach, charakterystyczny tylko dla niego. Liczyła się jego
bliskość. Liczył się Kepa i to, co nas połączyło. Nie
potrafiłam tego nazwać, nie zaprzątałam sobie tym głowy. Brałam
garściami to szczęście i nie zamierzałam wypuszczać go z rąk.
Byliśmy. Czasem osobno, lecz częściej razem. Trwaliśmy w tym,
czerpaliśmy siłę ze swojej obecności. Irytowaliśmy się,
traciliśmy cierpliwość. Sprzeczaliśmy się o błahostki,
godziliśmy się jak para stęsknionych kochanków. Żyliśmy chwilą.
Bez poważnych rozmów, bez deklaracji. Istnieliśmy dla siebie.
–
Już jestem! – podskoczyłam
przestraszona, gdy usłyszałam za sobą jego głos. – Co tak
pięknie pachnie? – Zapytał nachylając się nade mną.
–
Nie twój interes! – odparowałam. –
Musiałam zacząć bez ciebie! – Fuknęłam wymachując ścierką.
–
Wciąż nie rozumiem, dlaczego się na to
zgodziłem – mruknął myjąc ręce.
–
Bo chciałeś mnie odciążyć? –
podsunęłam mu nóż pod nos. – To twoje urodziny, nie moje!
–
No właśnie! W tym dniu to ja jestem
najważniejszy!
–
Chyba w swoich snach – parsknęłam
krojąc czosnek.
–
Może w twoich też – wyszeptał mi do
ucha, przy okazji nadgryzając jego płatek. Zadrżałam.
–
Nawet nie próbuj zaczynać – wyjąkałam
sprawdzając patelnię. – Wszystko musi zostać podane o czasie…
Nie chcę, żeby twoi rodzice zmienili o mnie zdanie! –
Powiedziałam pewnie.
–
Nie zmienią – zapewnił mnie. Posłałam
mu kpiące spojrzenie, na co jedynie niewinnie wzruszył ramionami.
Pogrążeni w przyjemnej ciszy wzięliśmy się do roboty. Kepa był
najważniejszy, nie tylko w tym dniu. Zatrzymałam tę uwagę dla
siebie śledząc jego poczynania. Skromne przyjęcie urodzinowe miało
odbyć się w jego rodzinnym domu, jego rodzice poprosili mnie o
pomoc w przygotowaniu niektórych potraw. Zgodziłam się bez
wahania. Gotowanie było czymś, co sprawiało mi niesamowitą
frajdę, było czymś, co bezgranicznie kochałam. W każde danie
wkładałam mnóstwo serca, cieszyłam się, że zostało docenione,
zagryzałam wargi i próbowałam dalej, gdy coś nie wyszło.
Zmarszczyłam brwi widząc ruch jego ręki.
–
Co robisz? – zapytałam powątpiewająco.
–
Nie wiem? – zakłopotany podrapał się
po głowie.
–
Mieszasz w złą stronę – stwierdziłam
obracając dorsza na patelni. Przyjemnie skwierczał wydzielając
intensywny aromat.
–
Nie nadaję się do tego! – zrobił
nadąsaną minę. – Co mi kupiłaś?
–
Nic – odparłam odwracając się w jego
stronę. Posłał mi zdezorientowane spojrzenie. – Kupiłam dla
siebie… Kokardę – Specjalnie zawiesiłam głos obserwując jego
reakcję.
–
Mam rozumieć, że to ty będziesz moim
prezentem? – wyszeptał przypierając mnie do blatu. – Mam czekać
do wieczora? – Musnął moje usta swoimi. – Nie wiem, czy
wytrzymam…
–
Będziesz musiał! – jęknęłam
otumaniona jego bliskością.
–
To będzie dość trudne… – nachylił
się i zlizał z mojego nosa pozostałości sosu. Podniosłam wzrok i
napotkałam jego rozpalone brązowe tęczówki. Zagryzłam wargę
zastanawiając się nad resztką swojej godności, kiedy trzasnęły
drzwi wejściowe.
–
Chyba coś się przypala! –
usłyszeliśmy wesoły głos Jamesa. Odskoczyliśmy od siebie
momentalnie. Zaklęłam szpetnie ratując smażącą się na patelni
rybę.
–
Wieczorem ci się za to odpłacę –
wymamrotałam.
–
Liczę na to – zaśmiał się kąsając
moją szyję. Trzepnęłam go w ramię próbując uspokoić
galopujące serce. Wtargnięcie mojego brata do kuchni przerwało
nasze igraszki. Zajęliśmy się niezobowiązującą rozmową,
uciekając od swoich spojrzeń. Byliśmy beztroscy w swoich
działaniach, nie przejmowaliśmy się nadchodzącymi dniami. Chwila.
Ja i on. Gdybym tylko wiedziała, że za pół roku posypiemy się
jak domino…
Londyn,
26.10.2019 r.
Otrząsnęłam
się z bolesnych wspomnień, gdy Matt niespodziewanie zaparkował
samochód. Szybko starłam spływającą z policzka łzę i
przywołałam uśmiech na twarz.
–
Alisa, wszystko w porządku? – zapytał
zaniepokojony wysiadając.
–
Tak, tak – odparłam idąc za jego
śladem. – Po prostu pogrążyłam się w niechcianych
wspomnieniach – Wyjaśniłam.
–
Towarzystwo Kepy zdecydowanie ci nie
służy – zawyrokował robiąc zatroskaną minę. – Dobrze, że
awansowałaś, przynajmniej nie będziesz musiała go obsługiwać,
kiedy znów odwiedzi restaurację – Mruknął zmierzając w
kierunku rodzinnego domu. Olbrzymia posesja jak zwykle onieśmielała
swoim przepychem.
–
Masz rację, teraz mogę napluć mu do
jedzenia – odparłam szczerząc zęby. – A raczej Andrei –
Parsknęłam poprawiając szalik. Pogoda szalała. Raz było
kolorowo, ciepło i przytulanie, raz szaro, zimno i ponuro.
–
To chyba lepszy pomysł – stwierdził
naciskając dzwonek. – Mam nadzieję, że mojego ojca faktycznie
nie ma w domu!
–
Gdyby było inaczej, twoja mama na pewno
dałaby nam znać – uśmiechnęłam się do niego ściskając jego
dłoń. Po przywitaniu się ze znajomą gosposią weszliśmy do
środka. Ściągnęliśmy z siebie odzież wierzchnią udając się
do jadalni. Bogato zastawiony stół uginał się od ciężaru
jedzenia.
–
Dzień dobry, dzieci! Cieszę się, że
nie zrezygnowaliście w ostatniej chwili – mama Matta powitała nas
ujmującym uśmiechem. – Nie miejcie takich przestraszonych min,
Gary wyjechał w interesach… Możemy rozmawiać swobodnie –
Oznajmiła zajmując jedno z krzeseł. Zrobiliśmy to samo
częstując się tym, na co akurat mieliśmy ochotę. – Gratuluję
awansu – Zwróciła się do mnie. – Wiem, jak ważne to dla
ciebie było, cieszę się, że osiągnęłaś spełnienie!
–
Dziękuję – powiedziałam zadowolona.
– Wczoraj pracowałam pierwszy dzień na nowym stanowisku. Było
trochę dziwnie, ale mam wsparcie całego zespołu, więc nie
zamartwiam się na zapas. Znam swoją wartość i nie dam się tak
łatwo – Zaśmiałam się. Matt posłał mi ciepłe spojrzenie.
Pogrążyliśmy się w przyjemnej, miłej rozmowie, która była
przerywana jedynie brzękiem sztućców i głośnym śmiechem. Bez
taty Matta było znacznie lepiej, atmosfera była rodzinna, nie
napięta. Nie musieliśmy uważać na każde słowo, wręcz
przeciwnie, mówiliśmy co ślina przyniosła nam na język.
Obserwowałam Matta, jego dołeczki w policzkach, roześmiane oczy.
Wiedziałam, że było mu ciężko. Chciał akceptacji obydwojga
rodziców, jednak chyba pogodził się z tym, że otrzyma ją tylko z
jednej strony. Jego mama wydawała się być mniej przestraszona,
oddychała pełną piersią, jakby ktoś pozbył się wypełniającego
ją ciężaru. W błyszczących oczach Matta zaszkliły się łzy
wzruszenia, kiedy oznajmiła, że z chęcią pozna jego wybranka.
Pokazałam mu kciuk uniesiony do góry. Uśmiechnął się szeroko
wzdychając z ulgą. Po sytym obiedzie przenieśliśmy się do
salonu.
–
Muszę wam coś wyznać – odezwała się
pani Gemma biorąc do ręki kieliszek pełen czerwonego wina. – Ja
i Gary… Rozwodzimy się – Oznajmiła patrząc niepewnie na
swojego syna. Z zaskoczenia uchyliłam usta, a zdziwiony Matt
zamrugał powiekami. – Podjęłam tę decyzję już jakiś czas
temu. Nasze małżeństwo się posypało, nie ma już czego ratować
– Zaśmiała się cicho. – Czarę goryczy przepełniły jego
ostatnie słowa. Nie mogę żyć z kimś, kto nie akceptuje własnego
dziecka – Wyrzekła walcząc ze łzami. Matt zamknął ją w
mocnym uścisku. W jego objęciach wydawała się taka drobna i
krucha. Byłam poruszona tym widokiem.
–
Mamo… Mówię to z bólem serca, ale to
chyba rozsądna decyzja – przyznał Matt. Pani Gemma z czułością
pogłaskała jego policzek. – Ale…
–
Zadbałam o siebie, nie martw się –
poklepała go po głowie. – Napijecie się ze mną? – Spytała
upijając łyk. Matt pokręcił głową, natomiast ja stuknęłam się
z nią szklanym naczyniem. – Za nowy początek!
–
Za nowy początek – powtórzyłam
zastanawiając się, czy dam radę zamknąć za sobą jedne drzwi,
aby otworzyć kolejne, czyste, niezapisane…
Londyn,
28.10.2019 r.
Z
westchnieniem ulgi uwolniłam swoje włosy spod kucharskiej czapki.
Otarłam kropelki potu z czoła i poszłam się przebrać. Byłam
zmęczona, nie miałam siły na nic. Marzyłam o ciepłej herbacie,
miękkim kocu i wciągającej lekturze. Musiałam jednak odłożyć
te plany na bok ze względu na kurs. Obiecałam wczoraj Alexowi, że
na pewno się na nim pojawię i zamierzałam wywiązać się z danego
mu słowa. Alex… Spędziliśmy razem miłą niedzielę. Pogoda
dopisywała, świeciło słońce, wiatr lekko kołysał gałęziami
drzew. Było spokojnie i cicho. Z każdym dniem poznawaliśmy się
coraz lepiej, poznawaliśmy swoje zwyczaje, nawyki i zachowania. W
przebywaniu z czarnowłosym, nieziemsko przystojnym chłopakiem było
coś prostego i elektryzującego zarazem. Jednak… Cały czas
łapałam się na myślach o Kepie. Porównywałam ich do siebie. Ich
wygląd, śmiech, ton głosu. Wiedziałam, że to złe, że nie
powinnam tego robić. Alex był Alexem, nie Kepą. Zdawałam sobie z
tego sprawę, ale momentami pokusa była silniejsza ode mnie.
Pokręciłam głową wychodząc na salę główną. Zmrużyłam oczy
widząc machającego przez okno Jamesa. Gestem ręki nakazałam mu
wejść do środka.
–
Cześć! – przywitał się. – Moja
Mała Mi! Tak bardzo gratuluję ci tego awansu! – Powiedział
przytulając mnie do siebie.
–
Dz… Dziękuję! – wyjąkałam. –
Dusisz mnie!
–
Och, przepraszam – odsunął się na
milimetr. – Matt powiedział mi, że cię tutaj znajdę –
Obwieścił rozglądając się po restauracji.
–
Byłeś już u nas? – spytałam
zakładając płaszcz.
–
Byłem – potwierdził. – I przy
okazji poznałem jego chłopaka – Obwieścił.
–
Cieszę się – parsknęłam i podążyłam
za spojrzeniem brata, które padło na krzątającą się nieopodal
Grace. – James… – Jęknęłam.
–
Co to za ślicznotka? – zapytał robiąc
maślane oczy.
–
To Grace… – wyjaśniłam. – I jest
zołzą – Dodałam po namyśle.
–
Ale jaką piękną! – rozmarzył się.
Prychnęłam pod nosem wypychając go na zewnątrz. – Ma kogoś?
–
Nikt jej nie chce – odparłam. – Ale
nie rozmawiajmy o tym… Powiedz mi lepiej, dlaczego odwiedziłeś
Ondarroę beze mnie!
Wzruszył
niewinnie ramionami, przybrał minę szczeniaczka i wyjaśnił mi, co
nim kierowało. Tęsknota. Tęsknota za rodziną. Tęsknota za
wujostwem, za babcią, za dziadkiem…
–
Nie mogą się doczekać, aż cię
zobaczą – powiedział dając mi kuksańca w żebra.
–
Już bliżej niż dalej – mimowolnie
się uśmiechnęłam. – Też za nimi tęsknię!
James
objął mnie ramieniem i zadeklarował chęć odprowadzenia mnie na
kurs. Przyjęłam tę propozycję z ochotą. Zatraciliśmy się w
rozmowie nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi. Mój brat
był szalony, miał tysiąc pomysłów na minutę, tryskał
optymizmem i zarażał energią. Brakowało mi go na co dzień,
ale zaakceptowałam jego styl życia. Taki już był, a ja nie miałam
zamiaru go zmieniać. Opowiadał mi o podróżach, o tym że
prawdopodobnie na stałe zamieszka w Los Angeles. Ja podzieliłam się
z nim wrażeniami z kursu oraz wspomniałam o Alexie. Słuchał
w skupieniu, co jakiś czas kiwając głową. Przybrał minę
surowego starszego brata i wygłosił mi mowę o bezpieczeństwie.
Walnęłam go w ramię nic sobie nie robiąc z jego pisków.
–
To on? – zapytał szeptem, gdy
zbliżaliśmy się pod Uniwersytet.
–
Tak – potwierdziłam. – Błagam, nie
rób nic głupiego!
–
Ja? – zdziwił się. Zgrzytnęłam
zębami. – Cześć, jestem James! Wyjaśniając… Jestem bratem
Alisy – Przedstawił się. Alex zlustrował go czujnym spojrzeniem.
–
Cześć, Alex – uścisnął wyciągniętą
rękę mojego brata.
–
Może wpadniesz do nas po skończonych
zajęciach? – zaproponowałam zadziwiając samą siebie. – Będzie
też Matt z Markiem…
–
Z przyjemnością – odpowiedział
posyłając mi szeroki uśmiech.
–
W takim razie do zobaczenia! – James
pomachał nam i zniknął za zakrętem.
–
Jesteś gotowy na dzisiejsze rozważania?
– spytałam wchodząc do środka.
–
O chłopcu, który nie chciał dorosnąć?
Zawsze! – odparł poprawiając plecak. Chłopiec, który nie chciał
dorosnąć… Niech cię szlag, Kepa!
Londyn,
Stamford Bridge, 05.11.2019 r.
Dni
przemijały w zastraszająco szybkim tempie. Po dość słonecznym i
przyjemnym październiku nadszedł mglisty i mżysty listopad. Moja
relacja z Alexem umacniała się z każdą chwilą, Matt
tworzył radosny związek z Markiem, a James po kilku spotkaniach z
Grace wrócił do Stanów. Otaczałam się szczęśliwymi ludźmi, a
sama cierpiałam w środku. Umocniłam kontakt z Natalią, co
zaowocowało zaproszeniem mnie i Alexa na rewanżowy mecz Chelsea w
Lidze Mistrzów. Przeciwnikiem była drużyna, którą pokonali na
ich stadionie. Nie miałam serca odmówić, dlatego teraz wspólnie z
chłopakiem siedziałam w loży VIP trzymając na kolanach małą
Alicię, ubraną w rozkoszną sukieneczkę z motywem Chelsea.
Partnerki piłkarzy, które poznałam na urodzinach Kepy i w
restauracji przywitały mnie ciepłymi uśmiechami. Jedynie Andrea
posyłała w naszą stronę wrogie spojrzenia. Starałam się
bagatelizować jej obecność oraz to, że dumnie paradowała pod
moim nosem ubrana w koszulkę swojego chłopaka. Poprawiłam Alicii
niebieską kokardkę i skupiłam uwagę na rozpoczynającym się
właśnie spotkaniu. Słuchając na żywo hymnu tych rozgrywek
nareszcie zrozumiałam, o co chodziło Mattowi. Miałam ciarki na
całym ciele! Hymn przywoływał honor i ambicję. Sędzia gwizdnął
po raz pierwszy rozpoczynając mecz. To się stało w ułamku
sekundy. Już w drugiej minucie Kepa był zmuszony do wyciągnięcia
piłki z bramki. Siedząca obok mnie Leah jęknęła, kiedy
zorientowała się, że gol został uznany za samobójczy. Piłkę do
siatki posłał Tammy. Westchnęłam obserwując grę. Szybka akcja
na drugą stronę boiska spowodowała odgwizdanie faulu na
Christianie Pulisiciu. Natalia chwyciła w dłoń telefon, aby
sfilmować swojego męża, który właśnie przymierzał się do
wykonania rzutu karnego. Vitor biegał jak szalony, a Alicia
podskakiwała w miejscu. Jorginho pewnie doprowadził do remisu.
Przybiłam piątkę z kobietą aspirującą do roli mojej
przyjaciółki i powróciłam do oglądania spotkania. Alex, mimo że
zbytnio nie interesował się futbolem, wymachiwał klubowym
szalikiem dopingując piłkarzy Chelsea. Zaśmiałam się głośno,
po czym wtuliłam się w małą. Zawodnicy Ajaxu kontrolowali
sytuację, co doprowadziło do objęcia przez nich prowadzenia.
Zmełłam w ustach przekleństwo. Licznie zgromadzeni na stadionie
kibice głośno wspierali swoich ulubieńców. W trzydziestej piątej
minucie piłkarz Ajaxu dośrodkował w pole karne. Piłka
niefortunnie odbiła się od słupka, trafiła Kepę w twarz i wpadła
w światło bramki. Kolejne samobójcze trafienie… Hiszpan był
wściekły, dał upust swoim emocjom krzycząc, ile sił w
płucach. Andrea skrzywiła się, ale nic nie powiedziała. Też była
wściekła? Nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
Sytuacja była kuriozalna. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, kiedy
pierwsza połowa spotkania dobiegła końca.
–
Oddaję ci córcię, muszę pilnie
skorzystać z toalety – zaśmiałam się. Alicia zrobiła smutną
minkę. Pocałowałam ją w pyzaty policzek, po czym skierowałam się
do wskazanej przez Natalię łazienki. Będąc w środku opłukałam
twarz zimną wodą. Emocje i nerwy rozsadzały mnie od środka. Nie
miałam pojęcia, jak ekscytujące mogą być mecze Ligi Mistrzów!
Wychodząc rozglądnęłam się na boki. Zdziwiłam się widząc
siedzącego pod ścianą Kepę.
–
Alisa?
–
Kepa? – spytałam cicho podchodząc
bliżej. Podniósł wzrok, a mnie zabolało serce. Kierując się
instynktem zrobiłam krok w przód i kucnęłam przed nim. Kciukiem
otarłam spływającą z jego policzka łzę. – Nie możesz się
winić, wiesz o tym, prawda? – Uniosłam jego podbródek go góry.
–
Jestem beznadziejny – jęknął
chowając twarz w dłoniach.
–
Posłuchaj mnie. Wiem, że żaden ze mnie
znawca, ale czasami takie sytuacje się zdarzają… To był
przypadek, a ty przez to nie powinieneś wątpić w swoje
umiejętności. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale musisz wrócić
na boisko z podniesionym czołem i pokazać, że się nie załamałeś.
Jesteś pewny siebie, zawsze byłeś… Nie możesz zatracić tej
cechy, jasne? – wymruczałam podnosząc się z klęczek. – Jestem
przekonana, że uda wam się doprowadzić do remisu… Co ja gadam!
Wierzę, że jesteście w stanie to wygrać!
–
Dziękuję – odparł. – Mogę… Mogę
się do ciebie przytulić? – Szepnął uciekając wzrokiem w bok.
Niepewnie kiwnęłam głową. Objął mnie mocno, tulił tak, jakby
świat miał się zaraz skończyć. Schował twarz w zagłębieniu
mojej szyi i przylgnął do mnie jeszcze bardziej. Drżał na całym
ciele. Ja również. Serce obijało mi się o żebra, a jego bliskość
powodowała zamęt. Czule gładziłam jego plecy czując, że
napięcie powoli go opuszcza. Staliśmy tak, na środku pustego
korytarza, nie zważając na dobiegający zewsząd hałas. Byliśmy
my, była nasza cisza, był nasz zakątek szczelnie zamknięty w
ramionach drugiej osoby. – Alisa, ja… – Zaczął, ale znaczące
chrząknięcie nie pozwoliło mu na dokończenie myśli. Odsunęliśmy
się od siebie próbując zrozumieć, co właśnie między nami
zaszło. Magia zniknęła wraz z pojawieniem się Andrei.
–
Co to ma znaczyć, do cholery? –
wycedziła. Wzniosłam oczy ku niebu prosząc o cierpliwość.
–
Andrea, nie zaczynaj – warknął Kepa.
– Nie mam siły do twoich fochów, nie teraz – Powiedział.
–
Wspaniale! – krzyknęła histerycznie.
– Mam przejść obok tego obojętnie?!
–
Możesz zejść nam z oczu – podsunęłam
obdarzającym ją wrednym spojrzeniem. Odgarnęła włosy sycząc jak
lokomotywa. – Wracam na miejsce – Mruknęłam lekko ściskając
dłoń Kepy. Odruchowo odwzajemnił mój uścisk.
–
Co ty wyprawiasz, Kepa? – wykrztusiła
Hiszpanka.
–
Idę na mecz, mam jeszcze do rozegrania
drugą połowę – obwieścił wymijając ją. Zmarszczyłam brwi
zdziwiona jego oschłością.
–
Alisa, przysięgam… Jeśli jeszcze raz
zobaczę cię w jego obecności… Zniszczę cię.
–
Rób, co chcesz, nie obchodzi mnie to –
sarknęłam odchodząc. Wróciłam do loży z trudem panując nad
oddechem. Alicia wystawiła do mnie rączki, więc przytuliłam ją
do siebie. Zaciekawiony Vitor spojrzał w naszym kierunku. Niewiele
myśląc dla niego również otworzyłam ramiona. – Twoje dzieci są
najwspanialsze na świecie – Zwróciłam się do Natalii.
–
To te geny, sama rozumiesz – roześmiała
się patrząc na mnie podejrzliwie. Andrea przeszła obok nas nic nie
mówiąc. Alex był pochłonięty przebiegiem spotkania. Usiadłam na
miejscu i jęknęłam bezgłośnie widząc Kepę, który po raz
czwarty tego wieczora puścił bramkę. Andrea zacisnęła pięści.
Piłkarze Chelsea wydawali się być podłamani, ale nie poddawali
się. Atakowali, nie cofali się z piłką. Poskutkowało to golem
strzelonym przez kapitana. Jeszcze nie wszystko było stracone!
Chwilę później na boisku wybuchło zamieszanie, przez które nie
potrafiłam się odnaleźć. W jednej sekundzie ktoś leżał, w
drugiej sędzia pokazał dwie czerwone kartki zawodnikom Ajaxu.
Niebiescy natychmiast to wykorzystali, wstąpił w nich duch walki.
Jorginho ponownie zdobył bramkę z rzutu karnego, trzy minuty
później na listę strzelców wpisał się jeden z młodzików,
Reece James doprowadzając tym samym do wyrównania. Kapitan Chelsea
mógł zostać bohaterem tego meczu, jednak jego bramka na 5-4 nie
została uznana. Ulga wypełniła nasze ciała, gdy sędzia zagwizdał
po raz ostatni. Dawno się tak nie czułam! Wściekła Andrea zabrała
swoje rzeczy i wyszła z loży z nikim się nie żegnając. Natalia
prychnęła pod nosem biorąc w ramiona śpiącą córeczkę.
Vitor chwycił mnie za rękę, za do obdarzyłam go promiennym
uśmiechem. Alex trząsł się z emocji rozprawiając nad każdą
sekundą meczu. Ziewnęłam szeroko czekając wraz z Natalią i
dzieciakami na jej męża. Alex dziękował jej za zaproszenie z
zaciekawieniem rozglądając się dookoła. Sama zrobiłam to samo
zamierając w ruchu. U boku Jorginho kroczył Kepa. Pod
naciskiem jego spojrzenia skurczyłam się w sobie. Mierzył mojego
towarzysza wściekłym wzrokiem.
–
To my… Będziemy się już zbierać –
wydukałam. Pożegnaliśmy się z małżeństwem ruszając w stronę
wyjścia. Odwróciłam się na moment. Kepa zaciskał dłonie walcząc
z zapięciem klubowej bluzy. Otworzyłam usta, ale natychmiast je
zamknęłam. Niby co miałam powiedzieć? Co zrobić? Pokręciłam
głową wsłuchując się w wesołą paplaninę Alexa. Plułam sobie
w brodę za tę chwilę słabości, która zawładnęła mną z
powodu bliskości Hiszpana. Kochałam go. Kochałam go tak cholernie
mocno…
***
Witam!
Dziś trochę wspomnień ;) Te długie rozdziały chyba weszły mi w nawyk 😂
Chelsea gra dzisiaj z Manchesterem City... Już zacieram ręce! ^^
Pozdrawiam ;*
Jeny, Kepa to mógłby się w końcu na coś - a raczej kogoś - zdecydować XD
OdpowiedzUsuńWspomnienie Alisy pokazało jak zgranym duetem byli z Kepą. Jak świetnie się ze sobą czuli i ile radości sprawiała im wzajemna obecność. Choć ich relacja nie opierała się na żadnych większych zobowiązaniach. Dawała im wiele szczęścia. Na kilometr dało się też wyczuć chemię między nimi, a potem wszystko się nagle skończyło... Gdyby tylko w tamtym okresie czasu szczerze ze sobą porozmawiali o swoich uczuciach. Być może teraz nie musieliby zmagać się z takimi rozterkami.
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej w życiu Matta z każdym dniem jest coraz lepiej. Jest w szczęśliwym związku, a jego relacje z mamą zaczynają się bardzo poprawiać. Dobrze, że pani Gemma tym razem postanowiła nie słuchać męża, a co więcej zdecydowała się odejść od niego. To chyba najlepsze rozwiązanie, bo nie sądzę, że pan Gary kiedykolwiek się zmieni.
Alisa postanowiła wybrać się na mecz Chelsea, który dostarczył wszystkim kibicom ogromnych emocji. Jedynie Andrea psuła wszystko swoją obecnością. Dziewczyna jest tak odpychającą osobą, że zraziła już chyba wszystkich do siebie. Ani trochę nie wierzę też w jej szczere uczucia do Kepy. Widziała w jakim jest stanie po pierwszej połowie meczu, a jedyne co potrafiła to robić mu kolejne wyrzuty.
Alisa za to mimo całego cierpienia, które przeżywa przez Kepę. Nie potrafiła przejść obojętnie wobec jego zwątpienia w swoje umiejętności. Pocieszyła go i otoczyła wsparciem, którego tak bardzo potrzebował. Może w końcu Hiszpan coś zrozumie i pożegna tą irytującą Andreę. Zwłaszcza, że obecność Alexa blisko Alisy coraz bardziej zaczyna mu przeszkadzać.
Pozostało mi tylko czekać z niecierpliwością na kolejny rozdział. 😊
Jak miło przeczytać wspomnienie, które jest dowodem na to iż Kepa z Alisą nie byli tylko i wyłącznie zwykłymi przyjaciółmi :) Może i nie potrafili tego odpowiednio nazwać, ale ich zachowanie oraz uczucia mówią same za siebie. Szkoda, że się pogubili i stracili coś tak ważnego. Kto wie, może gdyby nie to całe ukrywanie oraz jedna poważna rozmowa, nigdy by się nie rozstali? Teraz jednak można tylko gdybać. Ale wiadomym jest, że łączące ich uczucie wcale nie wyparowało. Co to to nie! ^^ Ciekawe czy Kepa wyniósł cokolwiek z tych lekcji hihi ^^
OdpowiedzUsuńOgromnie się cieszę z powodu mamy Matta. Kobieta postanowiła się postawić swojemu mężowi tyranowi i zawalczyć o szczęście swojego syna. Jak i swoje oczywiście! Wykazała się ogromną odwagą bo przy poprzedniej wizycie wydawała się być zahukaną przez własnego męża kobietą, nie posiadającą swojego zdania. A raczej bojącą się wypowiedzieć. Jak widać miłość do dziecka okazała się być silniejsza i pani Gemma powiedziała dość. Dzięki czemu odzyskała swojego syna i przekazała mu ogromne wsparcie na które tak bardzo liczył :) Cieszę się bo Matt bardzo na to zasługuje. A i ona zasługuje na spokojne życie :)
Pojawienie się Jamesa wywołało oczywiście nie małe zamieszanie :) Ten człowiek jest po prostu jedyny w swoim rodzaju! Wywołuje sam optymizm, mimo iż jego "Mała Mi" ma ochotę zabić go tysiąc razy na minutę hihi. Ale że Grace wpadła mu w oko? ^^ Ciekawe czy to jednorazowe spotkanie czy może coś z tego będzie. Ależ by miała bratową Alisa, nie ma co! Chociaż już w wolę naburmuszoną Grace niż wyszczerzoną Andreę ^^
Ale cóż to się wydarzyło na tym szalonym meczu! Kepa nie powinien się tak szybko załamywać. Takie sytuacje się zdarzają, szczególnie na tak wysokim szczeblu. Dobrze, że Alisa powiedziała mu tych kilka słów wsparcia, które dobrze na niego zadziałały. Doprowadziło to do uścisku, którego świadkiem niestety była Andrea. I cóż, na jej miejscu chyba każda by się wściekła. W końcu zobaczyła swojego chłopaka w objęciach innej. Kepa nie powinien wytykać jej fochów, a raz na zawsze zastanowić czego (i kogo ^^) chce. Wtedy nie byłoby takich niezręcznych sytuacji, złości oraz zazdrości. Powinien się on tak ogarnąć jak Chelsea w tym meczu :) Można? Można ^^
Buziaczki :*
Eh, wspomnienia Kepy na pewno są dla Alice bardzo ciężkie. W końcu, mimo wszystko spędzili ze sobą mnóstwo wspaniałych chwil. Choć ich związek nie był bardzo poważny, to byli ze sobą szczęśliwy. A potem, gdy to się rozpadło, szczęście znikło. I bardzo ciężko będzie je odzyskać.
OdpowiedzUsuńStrasznie się cieszę, że kolacja z matką Matta przebiegła tak pomyślnie. Matt zdecydowanie powinien mieć wsparcie chociaż jednego rodzica. Zresztą, jego matka też wyrwie się despotycznemu mężowi. Kocha swojego syna i chce jego szczęścia. W tym momencie rozwód, to najlepsze wyjście. Niech jej się dobrze wiedzie, na nowej drodze życia.
O, i James wrócił! Stęskniłam się za nim. To wariat, ale pozytywny. I czyżby Grace wpadła mu w oko? Ale byłyby jaja, gdyby między nimi coś się zaczęło. Grace i Alise musiałyby zacząć się dogadywać. Oj, już nie mogę się tego doczekać.
No i James poznał Alexa. Tak szczerze, to nadal nie wiem co myśleć o Alexie. Kurczę, ten chłopak jest prawie idealny i rozum podpowiada mi, że to właśnie z nim powinna związać się Alise. Byliby naprawdę szczęśliwi.
Problem w tym, że Alise go nie kocha. A jak żyć z kimś bez miłości?
I znów, kolejna sytuacja, która sprawia, że nie wiem też, co myśleć o uczuciach Kepy. Bo skoro to w ramionach Alise próbuje znaleźć ukojenie po słabej grze, to znaczy, że nadal coś do niej czuje. Naprawdę powinien sobie wszystko przemyśleć.
A Andrea niech sobie wsadzi te pogróżki wiadomo gdzie. Zachowuje się jak rozwydrzone dziecko, któremu odebrano zabawkę.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam
Violin
Byłam pewna , że juz skomentowałam. Dobrze że coś mnie tchnęło i weszłam jeszcze raz 😉
OdpowiedzUsuńWspomnienie Alice pokazuje jak bardzo byli z Kepą szczęśliwi. I na pewno wspominanie tego jest teraz dla dziewczyny bardzo ciężkie.
Bardzo się cieszę, że matka Matta postanowiła w końcu zostawić swojego męża.
Matt zapewne będzie miał w niej ogromne wsparcie. Cała kolacja minęła w świetnej atmosferze. Co na pewno było potrzebne chłopakowi. A i Alice przydał się taki beztroski wieczór.
Alice wybrała się na mecz z Alexem. Dziewczyna ciągle stara się chyba poczuć coś do niego. Niestety tak to nie działa. Jej serce jestvjuz dawno zajęte. I nie wydaje mi sie żeby kiedykolwiek zagościł w nim ktoś inny niż Kepa.
Cała ta sytuacja w przerwie meczu znów pokazuje kto tak naprawdę jest dla niego ważny. Serio czy widzą to wszyscy tylko nie on? Kiedy ten nieszczęsny Kepa się w końcu ogarnie?
Andrea jak zwykle wpadła w najmniej oczekiwanym momencie. No i jak zawsze wpadła w szał. Czemu jednak się nie dziwię. W końcu jej chłopak obściskiwał się z inną. Nie zmienia to jednak faktu że jest ona tak wredną okropną osobą , że chyba nic nie jest w stanie zmienić mojego zdania o niej.
Pozdrawiam. I czekam ba kolejny rozdział.