sobota, 3 października 2020

Trzydziesty siódmy

Londyn, 21.11.2020 r.

 Zanurzyłam nos w książce i szczelniej opatuliłam się ciepłym, puchowym kocykiem. Kubek z niewypitą i zimną herbatą stał na stoliku obok migającego telefonu. Niechętnie sięgnęłam po niebieskiego Samsunga, jednak, gdy zobaczyłam, że to wiadomość od Kepy, natychmiast odpisałam i zapewniłam, że wszystko z nami w porządku. Nie było go w domu, ponieważ Chelsea rozgrywała dziś mecz w Newcastle. Obiecałam obejrzeć to spotkanie w telewizji. W ostatnim czasie Kepa nie miał lekkiego życia. Zajmował się nami, troszczył się i dbał, by niczego nam nie brakowało, co wiązało się z nieprzespanymi nocami i podkrążonymi oczami. Nie uskarżał się, tylko dzielnie wywiązywał się z nowej roli. Starał się nie pokazywać, że nie ma siły, udawał przy mnie twardego, jednak wiedziałam, że całe to zamieszanie odbiło się na jego formie. Złapał mały dołek i ponownie stracił miejsce w podstawowej jedenastce. Robił wszystko, aby je odzyskać. Pokazywał swoje umiejętności na treningach mając nadzieję, że przekona do siebie trenera. Oczywiście, że byłam zła i sfrustrowana, bo nic nie mogłam z tym zrobić. To trener wybierał skład i podejmował odpowiednie decyzje dla dobra drużyny. Bolał mnie widok zrezygnowanego Kepy. Na wczorajszym spacerze tryskał dobrym humorem i optymizmem, by poprawić mój. Sam był cieniem samego siebie. Przeżywał wszystko podwójnie, martwił się, a jego kondycja psychiczna uległa pogorszeniu. Na każdym kroku otaczali go złośliwi kibice życzący mu odejścia z klubu, negatywne komentarze wylewały się na piłkarskich forach. Miałam ochotę zrobić krzywdę każdemu, kto ośmielił się powiedzieć na niego złe słowo, ale musiałam zacisnąć zęby i pokazać mu swoje wsparcie, z czego nie zawsze potrafiłam się wywiązać. Obiecałam sobie, że będę się starała mniej okazywać swoje niezadowolenie i jakoś poskromić szalejące we mnie hormony. Bardzo chciałam już urodzić. Czułam się nieatrakcyjna i brzydka, nie mogłam patrzeć na swoją twarz w lustrze. Moje włosy utraciły swoją objętość, a cera stała się sucha i podrażniona. Zawsze byłam szczupła, a teraz bałam się, że nie wrócę do swojej optymalnej wagi i figury. Jasne, to nie było najważniejsze, jednak po porodzie chciałam czuć się dobrze w swoim ciele. Położyłam dłoń na brzuchu czując delikatne ruchy.
– Dzień dobry, śpiąca królewno – przywitałam córeczkę, która nagrodziła mnie kopniakiem. Uśmiechnęłam się pod nosem. – Chcesz się gdzieś przejść? – Zapytałam zrzucając z siebie koc. Momentalnie potarłam zziębnięte ramiona. Kopniak. – Sądzę, że wujek Matt się za nami stęsknił – Oznajmiłam sięgając po płaszcz. Zamknęłam drzwi i wyszłam na zimne powietrze. Koniec listopada był okropny. Pogoda była kapryśna, a mgła przysłaniała widoczność. Przeszłam na drugą stronę ulicy i nacisnęłam dzwonek. Matt otworzył po paru sekundach.
– Cześć, Przylepie – objął mnie i zaprosił do środka. Odwiesiłam płaszcz i powędrowałam do salonu.
– Cześć – odpowiedziałam uśmiechnięta. – Stęskniłam się za tobą! – Powiedziałam szczerze i jeszcze raz mocno się w niego wtuliłam. Wyciągnięty i obszerny sweter jak zwykle pachniał pomarańczą. – Wiem, że ostatnimi czasy byłam cholernie nieznośna i chciałam za to przeprosić. Nie powinnam się na was wyżywać wiedząc, że oboje z Jamsem chcieliście dobrze.
– Daj spokój – Matt machnął ręką. – Masz święte prawo do takiego zachowania. Później będzie już tylko lepiej, zobaczysz – Pocieszył mnie. – Herbaty? – Zaproponował idąc do kuchni. Podreptałam za nim.
– Z przyjemnością! – odparłam siadając na krześle. Czując charakterystyczny zapach miodu mała poruszyła się gwałtownie. – Matt... – Zaczęłam nieśmiało.
– Tak? – odwrócił się wyciągając mleko z lodówki.
– Zrobisz mi swoją specjalną herbatę? – mruknęłam przygryzając wargę. Przyjaciel wybuchnął gromkim śmiechem.
– Nie sądziłem, że kiedykolwiek dożyję tego dnia! – zaśmiał się podchodząc bliżej. – Malutka, należą ci się ogromne brawa! Ktoś w końcu przekonał mamusię, że herbatka wujka Matta jest najlepsza na świecie! – Pogłaskał brzuch. Laura odpowiedziała solidnym kopniakiem. – Ojej! – Rozczulił się.
– Wczoraj się uaktywniła – wyjaśniłam. – Chyba się jej spodobało – Parsknęłam. Matt uśmiechnął się czule, po czym postawił na stole dwa parujące kubki. Ostrożnie powąchałam zawartość swojego. – Nie otruję się, prawda? – Dopytałam.
– Nie, Przylepie – Matt sarknął. – Zostaniesz na obiedzie? Oczywiście, jeśli go zrobisz – Wyszczerzył się.
– A mam inne wyjście? – prychnęłam upijając łyk. Nie było tak źle. Połączenie miodu i mleka sprawiło, że nabrałam ochoty na więcej. – Pizza?
– Świetny pomysł! Jeśli chcesz, możemy zamówić... Nie musisz się męczyć stojąc przy... – zaczął, ale bezczelnie mu przerwałam.
– Brakuje mi gotowania odkąd siedzę w domu i z chęcią bym ją zrobiła, ale mam ogromną ochotę na zamawianą! Już mi ślinka cieknie!
– Co ta ciąża z tobą zrobiła... – Matt pokręcił głową. Posłałam mu ostre spojrzenie, z którego nic sobie nie zrobił. Zamiast tego zaniósł się śmiechem. Chwilę później dołączyłam do niego. Cholernie mi go brakowało.

 Spędziłam miłe i aktywne popołudnie w towarzystwie Matta i Jamesa. Pochłonęłam całą pizzę i miałam gdzieś to, co sobie o mnie pomyśleli. Miałam wilczy apetyt, a małej najwidoczniej bardzo posmakowała ta potrawa bogów. Na samo wspomnienie chrupkiego, gorącego ciasta zaburczało mi w brzuchu. Skarciłam się za te myśli sięgając po kubek z herbatą. Kolejny. Matt dopiął swego, z czego był szalenie dumny. Nie podzielałam jego entuzjazmu, bo bałam się, że po ciąży moje kubki smakowe nie powrócą na właściwe tory. Oparłam głowę na kolanach brata. James poczochrał mnie po włosach. Uśmiechnęłam się na ten gest, bo czułam, co chce mi przekazać. Chelsea niestety przegrała wyjazdowy mecz, a Kepa po raz kolejny nie znalazł się w podstawowej jedenastce. Było mi smutno. Zasługiwał na powrót. Ciężko na to pracował. Bolało mnie serce, gdy widziałam go pochłoniętego we własnych myślach na ławce rezerwowej. Musiał walczyć dalej i udowodnić niedowiarkom, że jest w stanie powrócić na szczyt i osiągnąć wiele sukcesów. Już ja się o to postaram!
– Nie smuć się, Mała Mi – odezwał się James. – Zobaczysz, że w kolejnym meczu to Kepa będzie święcił triumfy – Próbował mnie pocieszyć.
– Kolejny mecz grają z Tottenhamem... Chcesz narazić się Mattowi? – zaśmiałam się.
– Matt nie musi o tym wiedzieć – wyszczerzył zęby. – Będziesz na stadionie, prawda? – Upewnił się.
– Tak, obiecałam to Kepie – potwierdziłam. – Oby nasza obecność przyniosła mu szczęście! – Miałam szczerą nadzieję, że tak się stanie. – Kiedy ślub? – Spytałam znienacka. James zrobił zdziwioną minę.
– O czym ty mówisz? – parsknął. – Wy macie pierwszeństwo!
– Tylko mi nie mów, że tchórzysz! James! – uderzyłam go poduszką. Zapiszczał próbując się bronić.
– O, co mnie posądzasz?! Oczywiście, że nie! – przyłożył dłoń do serca. – Dowiesz się pierwsza, kiedy ustalimy datę – Przyrzekł.
– Inna opcja nie wchodzi w grę – uśmiechnęłam się słodko. – Spać mi się chce – Ziewnęłam szeroko dla potwierdzenia moich słów. James wstał z kanapy robiąc mi miejsce. Poprawił poduszki i okrył mnie kocem. – Jesteś najlepszym bratem pod słońcem – Mruknęłam sennie. Przymknęłam powieki rozkoszując się ciepłem. Pocałował mnie w czoło oddalając się. Byłam cholerną szczęściarą mając ich wszystkich u swego boku.

Londyn, Stamford Bridge, 28.11.2020 r.

 Mecz pomiędzy Chelsea a Tottenhamem rozpoczął się punktualnie. Derby Londynu niezmiennie cieszyły się wielką popularnością. Stadion był zapełniony do ostatniego miejsca. Już z daleka było czuć euforię, oczekiwanie i ekscytację. Kibice głośno śpiewali, dopingowali swoich ulubieńców, zdzierali gardła. Napięty terminarz zmusił trenera do roszad w składzie. Musiał dać odpocząć kilku zawodnikom, innych wprowadzić do gry, by nabrali pewności siebie, by ponownie poczuli na własnej skórze walkę o najwyższe cele. Kepa spisywał się znakomicie. Wyczerpujące treningi oraz ciężka praca na siłowni nie poszły na marne. Pewnie bronił, chwytał w dłonie najgroźniejsze piłki, dobrze wyczuwał rywala i celnie podawał. Widać było pewność siebie, którą gdzieś zatracił. Bił od niego spokój oraz opanowanie. Nie dawał się ponieść zbędnym emocjom, trzymał nerwy na wodzy, jego okrzyki zagrzewały kolegów do walki. Byłam z niego dumna. Potrzebował tego. Potrzebował takiego meczu, aby poczuć się lepiej ze samym sobą. W tegorocznym okienku transferowym Chelsea dokonała wielu zakupów. Niektórzy zawodnicy całkowicie pożegnali się z klubem, inni odeszli na wypożyczenie. Wszyscy musieli się dotrzeć, zgrać, aby uzyskać wymarzone efekty. Na początku było trudno. Dobre mecze przeplatały się ze słabszymi, wygrane ze sromotnymi porażkami. Po kilku miesiącach gra wróciła na swoje tory. Kontuzjowani zawodnicy stali się silniejsi, odczuwali głód, chcieli udowodnić swoją wartość. Byli grupą, wymieniali się uwagami, krzyczeli na siebie, pomagali sobie. O to w tym chodziło. Klasnęłam w dłonie, kiedy Kepa obronił kolejną piłkę. Matt zrobił nadąsaną minę, a James starał się zachować neutralność. Siedząca obok Natalia doskonale rozumiała moje emocje. Ostatnio nie mogłyśmy znaleźć czasu na spotkanie i szczerą rozmowę. Ja byłam rozdrażniona i nie chciałam wchodzić nikomu w drogę, ona na moment wróciła do Włoch, by uporządkować myśli i pewne sprawy. Jej małżeństwo z Jorginho przeszło mały kryzys, ale udało im się go zażegnać. Cieszyłam się z tego, bo tworzyli świetną parę i doskonale się uzupełniali. Alicia i Vitor byli tego dowodem. Nie było ich dzisiaj na meczu, ale niezbyt dobrze się czuli. Obiecałam przyjaciółce, że niedługo wpadnę w odwiedziny, by nadrobić stracony czas. Kiedy sędzia ogłosił koniec spotkania odetchnęłam z ulgą. Chelsea zdołała strzelić przeciwnikom trzy, piękne bramki, a Kepa zachował czyste konto. Matt schował twarz w dłoniach, a ja z trudem powstrzymałam śmiech. Dałam znać Jamesowi, że schodzę na dół. Brat kiwnął głową i zajął się pocieszaniem narzeczonego. Przepchałam się przez tłum kibiców i jako pierwsza dotarłam do Kepy.
– Gratulujemy, kochanie! – pisnęłam. Objęłam go mocno.
– Czułem tę motywację z trybun – zaśmiał się odwzajemniając uścisk. Ja czułam jego szczęście. Szeroki uśmiech widniejący na jego twarzy był największą nagrodą. – Podobała ci się gra, taty? – Zapytał kładąc dłoń na brzuchu. Odpowiedział mu solidny kopniak.
– Będzie córeczką tatusia, jestem tego pewna – prychnęłam. – Nie będę miała nic do powiedzenia!
– Ty zawsze masz coś do powiedzenia – sprostował i natychmiast uchylił się przed ciosem.
– Nie zatrzymuję cię, idź się ogarnąć – zatkałam nos. Kepa poczochrał mnie po głowie i zniknął w tunelu. Po raz pierwszy od wielu dni ogarnął mnie prawdziwy spokój.

Londyn, 14.02.2021 r.

 Czas sobie ze mnie kpił. Czułam się tak, jakby ktoś specjalnie zaczarował wskazówki zegara. Leciał dzień za dniem, przemijała noc za nocą. Z każdym kolejnym porankiem narastał we mnie coraz większy strach. Do porodu został miesiąc, a panika ogarniała mnie ze wszystkich stron. Co jeśli coś pójdzie nie tak, jak powinno? Jeśli wystąpią nieprzewidziane komplikacje i cały mój świat, moje życie legnie w gruzach? A co jeśli sobie nie poradzę i nie będę potrafiła pokochać córki wystarczająco mocno? Byłam rozdarta. I bałam się. Święta Bożego Narodzenia były idealnym zwieńczeniem końca roku. Nasze rodziny przyleciały z Hiszpanii, aby wspólnie celebrować ten magiczny i szczególny okres. Byłam otoczona najbliższymi, czułam ich wielką miłość oraz wsparcie. Mama Matta oficjalnie poznała ludzi, którzy nas wychowali i z miejsca zyskała ich sympatię. To był wyjątkowy czas, pełen śmiechu, radości oraz dzielenia się wspomnieniami. Trzaskający ogień w kominku, wysoka, udekorowana choinka, stos prezentów, migające światełka, szczekanie psów... Sylwestra spędziliśmy w kameralnym gronie. Do naszej czwórki dołączyła Natalia z Jorginho oraz Alex z Grace. Blondynka poinformowała mnie, że odchodzi z restauracji, bo dostała lepszą propozycję pracy. Ta wiadomość mną wstrząsnęła, choć w życiu nie pozwiedzałabym tego na głos. Grace zauważyła jednak moją reakcję i zaniosła się głośnym śmiechem. Kiedy ją przytulałam i życzyłam powodzenia, niechciane łzy wydostały się z moich oczu. Zwaliłam całą winę na hormony, ale Grace mi nie uwierzyła. Zamiast tego stwierdziła, że również będzie za mną tęsknić. Miny Kepy i Alexa były godne zapamiętania. A dziś... Dziś był Dzień Zakochanych, święto, którego nienawidziłam. Wszystkie dekoracje, serca oraz nieuzasadniony przepych budziły we mnie wstręt. Wszystko było sztuczne, na pokaz. Nie rozumiałam fenomenu Walentynek. Według mnie miłość powinno okazywać się każdym kroku, a nie tylko tego jednego dnia, by pochwalić się innym ludziom swoimi uczuciami. Zresztą... Ja nie nadawałam się na wyjście gdziekolwiek. Spuchły mi stopy oraz kostki. Mała kopała okazyjnie, bo nie miała już miejsca na swoje akrobacje. Brzuch urósł mi niemiłosiernie.
– Jestem brzydka, nieatrakcyjna i gruba – stwierdziłam sięgając po pilota, by zmienić kanał. Kolejna komedia romantyczna znacznie podniosła mi ciśnienie.
– Alisa... Daj spokój – Kepa przewrócił oczami. – Jesteś piękna, tylko troszkę większa – Powiedział. Miał mnie dość i nie winiłam go za to. Sama nie mogłam ze sobą wytrzymać.
– Po porodzie pewnie mnie zostawisz i znajdziesz sobie kobietę, z którą będziesz regularnie uprawiał seks – pociągnęłam nosem. – Nie mam racji?
– To ty ciągle o nim mówisz! Wiem, że tęsknisz za moim przyjacielem, ale...
– Jesteś okropny! – wysyczałam. – Lekarz nie widzi żadnych przeciwwskazań! To ty...
– Po prostu nie chcę jej skrzywdzić! Poza tym... Dziwnie bym się czuł! Musisz jeszcze trochę wytrzymać!
– Boże! – załamałam ręce. – Nawet nie jestem w stanie wskoczyć w seksowną bieliznę, by cię nakręcić, bo w żadną się nie mieszczę – Jęknęłam. – Chcę już urodzić!
– Ja też tego chcę! Uwierz mi – parsknął.
– Wierzę – potaknęłam i położyłam głowę na jego ramieniu. – Naprawdę należy ci się złoty medal za wytrzymałość. Kepa w pełni zgodził się z moimi słowami. Pogrążyliśmy się w przyjemnej ciszy oglądając jakiś durny teleturniej. Jeszcze miesiąc... Później wszystko się zmieni, ale... Czekałam na tę zmianę od dziecka.


***

Witam! 

¡Feliz cumpleaños, Kepcio!!! 💙💙💙



Pozdrawiam ;*