niedziela, 6 grudnia 2020

Trzydziesty ósmy

Londyn, 03.03.2021 r.

 
    KEPCIO! Pomóż mi! – wykrzyknęłam rozpaczliwie. Ze łzami w oczach spojrzałam na wodę wylewającą się z wanny. Nie mogłam się podnieść.
– Co się stało?! – krzyknął przerażony wpadając do łazienki. Linda i Lady zwabione moimi jękami przywędrowały za nim.
– Nie mogę wstać – wytłumaczyłam. – Jestem za duża! – Pociągnęłam nosem. Kepa wzniósł oczy ku górze prosząc o cierpliwość. – Wiem, co zaraz powiesz! Nie musisz wygłaszać kazań. Mogłam cię posłuchać, ale zrozum, że musiałam wziąć kąpiel! – Stanęłam w swojej własnej obronie.
– O ósmej rano? – zakpił podając mi ręce. Chwyciłam je z wdzięcznością. Z pomocą Kepy udało mi się wyjść z wanny. Otrzepałam się z zimna. Hiszpan natychmiast wytarł moje mokre ciało ciepłym i suchym ręcznikiem.
– Tak – potwierdziłam wskakując w wygodny dres. – Musiałam się odświeżyć! – Tupnęłam nogą.
– Dobrze, wierzę ci. Nie będę z tobą dyskutował, bo to nie ma sensu – cmoknął mnie w czoło. Posłałam mu wredne spojrzenie, ale zgodziłam się z jego słowami. Ostatnimi czasy nie pasowało mi absolutnie nic. Kepa wolał schodzić mi z drogi i godzić się na kompromisy, by mnie zadowolić. Był aniołem, choć utrzymywał, że nie robi nic szczególnego. Za sam fakt, że mnie znosił należał mu się złoty medal. Był moją ostoją. Gdy ja panikowałam, potrafił ostudzić szalejące we mnie emocje, uspokoić i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Z pozoru banalne słowa, ale dla mnie miały ogromne znaczenie. – Muszę zbierać się na trening. Poproszę Matta, albo Jamesa, żeby mieli cię na oku – Oznajmił. Posłusznie pokiwałam głową. Nie spierałam się z nim, bo wiedziałam, że przegram. – Nie zrobisz nic głupiego, prawda? – Upewnił się, przypatrując mi się z uwagą. Przygryzłam wargę.
– Nie zrobię – obiecałam, wsypując karmę do misek.
– Nie zaczniesz myć okien, sprzątać, polerować schodów?
– Nie! – krzyknęłam. – Mam nauczkę po ostatnim fałszywym alarmie – Przyznałam z pokorą.
– To dobrze. Do później – Kepa pożegnał się ze mną i z pieskami, po czym wyszedł z domu. Widząc jego samochód znikający za zakrętem ogarnęła mnie niewyobrażalna tęsknota. Zamrugałam powiekami, by odgonić łzy. Miałam serdecznie dość. Wszystkiego.


    Słysząc wesołe pogwizdywanie Kepy, ogarnęła mnie ulga. Odłożyłam na bok książkę i podciągnęłam koc pod brodę. Czułam się coraz gorzej. Nie chciałam niepotrzebnie go martwić, dlatego nie zawracałam mu głowy, gdy był na treningu. Położyłam dłonie na brzuchu czując ostry skurcz. Kepa trzasnął drzwiami od łazienki. Chwilę później szum wody zagłuszył moje myśli.
– Malutka, chcesz już wyjść? – spytałam poprawiając poduszkę. – Poczekaj jeszcze, dobrze? Tatuś musi wziąć prysznic – Wyjaśniłam krzywiąc się. Laura odpowiedziała mi kilkoma solidnymi kopniakami. – Ała! – Wydarłam się. Kepa pojawił się w pokoju w ułamku sekundy.
– Rodzisz?! – podbiegł do mnie nie zważając na to, że był zupełnie nagi.
– Czy ty nawet w takiej chwili musisz wystawiać moją cierpliwość na próbę?! – strzeliłam go po łapach. – Ubieraj się! Natychmiast! – Nakazałam. Parsknął śmiechem wyciągając z szafy czyste ciuchy.
– To ty nie możesz sobie odmówić... – zaczął, ale mój krzyk sprawił, że szybko zamilkł. Zbladł. – Alisa? – Spytał zaniepokojony.
– Panuję nad sytuacją – uspokoiłam go. – To nie ten moment – Dodałam mając nadzieję, że tak właśnie jest. Materac ugiął się pod ciężarem Kepy, gdy położył się na łóżku. Objął mnie czule, a jego miarowy oddech uświadomił mi, że zasnął. Był zmęczony i nie winiłam go za to. Miał święte prawo do odpoczynku. Westchnęłam i zgasiłam lampkę, by światło mu nie przeszkadzało. – Kochanie, nie wariuj tak – Powiedziałam cicho do córki. – Wiem, że jest ci tam niewygodnie i nie masz miejsca, ale jest odrobinę za wcześnie. Chciałabym wziąć cię w ramiona i poczuć twój zapach, lecz muszę uzbroić się w cierpliwość. – Nie mogę doczekać się naszych wspólnych momentów, wiesz? Gonienia po ogródku, zabaw, wspierania tatusia na meczach... Obiecuję, że stworzymy ci najwspanialszy dom, w którym niczego ci nie zabraknie – Pogłaskałam brzuch i przyłożyłam głowę do poduszki. Sen jednak nie nadchodził. Wierciłam się, było mi za gorąco, a skurcze nasilały się z każdym kolejnym oddechem. – Ty mały uparciuszku... Aż tak ci się spieszy?
– Alisa, wszystko w porządku? – drgnęłam, kiedy usłyszałam zaspany głos Kepy.
– Nie – odpowiedziałam. – Naprawdę się zaczęło.

 
    Upływające sekundy, godziny zlały mi się w jedność. Byłam nieprzytomna, nie rejestrowałam żadnych bodźców z zewnątrz. Jedyne, co pamiętałam to ostre światło, przeszywający ból, szum, harmider, zgiełk, widok krwi. Byłam na skraju. Ktokolwiek powiedział, że poród to najwspanialsza rzecz, która spotyka kobietę, był w błędzie. Nie miałam sił, odpływałam, wracałam. Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło. Słyszałam ponaglające głosy, zastosowałam się do wskazówek. Kiedy usłyszałam przeraźliwy płacz maleństwa, moje serce zaśpiewało z radości. Byłam wykończona, ale gdy położna przyłożyła mi do piersi córeczkę, uczucie zmęczenia zniknęło. Pojawiła się radość, bezgraniczne szczęście i miłość. Miłość, którą bez chwili zastanowienia przelałam na tę małą i bezbronną istotkę. Płakała oszołomiona, a ja płakałam razem z nią. Obie wiele przeszłyśmy, ale w końcu, po tak długiej drodze, po tylu miesiącach byłyśmy razem. Chwyciłam jej drobną rączkę w swoją i czule ucałowałam. Zapłakana spojrzałam w kierunku otwierających się drzwi.
– Cześć, tatusiu – przywitałam się z Kepą. Uśmiechnął się lekko podchodząc bliżej. – Laura chce cię poznać – Szepnęłam wpatrując się w nasze maleństwo. Hiszpan ostrożnie wziął ją na ręce. Pocałował ją w czółko.
– Dziękuję – powiedział wzruszony. – Za wszystko.
– Przed nami nowy rozdział – zaśmiałam się.
– Najpiękniejszy – dodał. W pełni zgodziłam się z jego słowami. Byliśmy rodziną.

 
Londyn, 23.05.2021 r.


    Pierwsze miesiące były cholernie trudne. Kilka dni po porodzie utraciłam pokarm. Potraktowałam to jak pierwszą porażkę. Kepa próbował przemówić mi do rozsądku, tłumaczył, że to nie moja wina, ale nic do mnie nie docierało. Odgrodziłam się, a on nie mógł przebić się przez ten mur. Płakałam razem z Laurą, przepraszałam ją za to, że jestem złą matką. Kepa przyglądał się temu z boku, w milczeniu. Cierpliwie czekał, aż zrozumiem, że zachowuję się irracjonalnie. Jego postawa podziałała na mnie tak jak oczekiwał. Wzięłam się w garść, oprzytomniałam. Dzieliliśmy się obowiązkami, wstawaliśmy w nocy, zmienialiśmy pieluszki, śpiewaliśmy kołysanki. Chodziliśmy niewyspani, z worami pod oczami. Narzeczony dzielnie mnie wspierał. Kiedy był na treningach, z dala od domu podczas wyjazdowych meczów, dbał o to, bym nie zostawała sama. Matt i James przychodzili na zmianę, Natalia odwiedzała mnie z dziećmi, dotrzymywała towarzystwa, Alex poprawiał mi humor, mama Matta pomagała w gotowaniu, a rodzice Kepy odwiedzali nas, gdy tylko mogli, podobnie jak moja rodzina. Jednak momentami czułam się opuszczona, bezsilna. Byłam wdzięczna im wszystkim, ale jednocześnie czułam się jak niedołęga. Chciałam już sama posprzątać dom, zrobić obiad, a przede wszystkim chciałam mieć upragnioną chwilę dla siebie. Kochałam tę małą kruszynkę ponad wszystko, ale czasami miałam ochotę zostawić ją tylko z Kepą, żeby zobaczył jak to jest przebywać całymi dniami z niemowlakiem. Odgarnęłam spocone włosy z czoła i usiadłam na kanapie. Linda i Lady pokochały Laurę od pierwszego wejrzenia. Nie odstępowały jej na krok. Przydreptały za mną, gdy włączyłam telewizor. Laura pojękiwała cichutko. Druga połowa meczu pomiędzy Chelsea, a Aston Villą właśnie dobiegała końca. Niebiescy pewnie wygrywali, czym przypieczętowali triumf w tegorocznym sezonie Premier League. Byłam dumna z tych chłopaków, z Kepy, z trenera, który doskonale dopasował do siebie elementy układanki. Przed sezonem nikt na nich nie stawiał, eksperci mówili, że to za wcześnie, że do drużyny przyszło zbyt wielu nowych zawodników, ale Frank utarł im nosa. Otarłam łzę widząc szczęśliwego i dumnego Kepę. Zasługiwał na ten Puchar. Laura podzielała moje zdanie, bo uśmiechnęła się do mnie bezzębnie. Ona też wiedziała, ile znaczyła ta chwila dla tatusia.

 
Ondarroa, Isla de Garraitz, 21.08.2021 r.

 
    Czterysta trzydzieści pięć dni. Jeden rok, dwa miesiące i dziewięć dni. Tyle czasu upłynęło od niezapomnianych oświadczyn Kepy, do dnia naszego ślubu. Upragnionego, wyśnionego. Isla de Garraitz, oddalona o kilkanaście kilometrów od naszej Ondarroi, miejsce wyjątkowych wspomnień, kradzionych chwil, podczas których byliśmy tutaj sami, oddający się sobie, czerpiący radość z bliskości tej drugiej osoby. Wiele przeszliśmy. Wspólna przeszłość nas ukształtowała, pozwoliła dostrzec, to, co oczywiste. Zrozumieliśmy, gdzie popełniliśmy błąd. Błądziliśmy, zadawaliśmy sobie ból, okrutne ciosy, by w końcu odkryć jedyną i słuszną prawdę. Kochaliśmy się.  Promieniowałam szczęściem. Na plaży zgromadzili się najbliżsi nam ludzie. Kepa, Natalia i James stali już obok ołtarza. Ja, wsparta na ramieniu taty Kepy dumnie kroczyłam przez ciepły i miękki piasek, by chwilę później stanąć naprzeciwko mężczyzny mojego życia. Wesoły śmiech Laury poniósł się echem po okolicy.
– Mówiłem ci, że prędzej, czy później nadejdzie ten dzień – pan Peio ucałował moje policzki. – Oddaję cię w najlepsze ręce, córeczko – Szepnął. Wzruszona pociągnęłam nosem. Laura spoczywała w bezpiecznych ramionach Matta. Spojrzeniem tak podobnym do mojego uważnie skanowała rozgrywającą się scenę, ustami Kepy posyłała wszystkim uśmiechy.
– Dziękuję – powiedziałam bezgłośnie. W skupieniu wysłuchaliśmy kazania, wpatrywaliśmy się w swoje oczy, delektując się przepiękną ceremonią, okolicą. Wiatr wiejący znad oceanu rozwiewał luźne kosmyki moich włosów. Szum fal rozbijających się o brzeg, skowyt mew, zapach, błękit nieba, czyste słońce... Było idealnie.
– Alisa... – zaczął Kepa. – Znamy się od małego. Od zawsze byłaś dla mnie ważna, ale nigdy nie sądziłem, że nasza wspólna droga zaprowadzi nas do ołtarza. Zawsze byłaś obecna w moim życiu, mniej lub bardziej, ale zawsze byłaś. Za pierwszym razem próbowaliśmy udawać dorosłych, rozstanie uświadomiło nam pewne ważne kwestie. Początki były ciężkie, były łzy, było cierpienie, złość i smutek. Ale później... Później była już tylko radość, wspólne chwile, miłość. Kocham cię za twoją dobroć, za to, jak wspaniałą mamą jesteś. Kocham cię za wszystkie obiady, za twoją pracę, za twój uśmiech, za to jak opiekujesz się naszymi psiakami. Kocham cię za to, jak mnie wspierasz, jak wspierasz całą moją drużynę na stadionie, gdy kibicujesz z całych sił, jak podczas ostatniego meczu Ligi Mistrzów, gdzie obroniliśmy tytuł. Kocham cię za twoją miłość do książek, do bibliotek, do gotowania, za twoją wiedzę, która pozwoliła mi na poznanie Londynu od innej strony. Kocham cię za wszystkie twoje wady, bo one podkreślają, jakim ideałem jesteś dla mnie – Zakończył wkładając mi na palec złotą obrączkę. Otarłam łzy z policzków.
– Kepa... – wzruszenie odebrało mi mowę. – Kochałam cię od zawsze, lecz na początku nie potrafiłam nazwać tego uczucia. Byliśmy razem, później osobno. Rozłąka wpłynęła na nas lepiej, niż mogliśmy przypuszczać. Jestem przekonana, że będziesz wspaniałym mężem. Jesteś najcudowniejszym tatą dla naszej kruszynki. Kocham cię za twój upór, za dążenie po trupach do celu. Kocham cię za twoją determinację, za wstawanie w nocy, za zmienianie pieluch. Kocham cię za twój melodyjny głos, za twój spokój. Za to, że spełniasz moje marzenia, że mnie słuchasz. Że mnie rozumiesz. Obiecuję ci, że zawsze będę przy tobie. Złapię cię, jeśli upadniesz. Podniosę po każdej porażce, będę trwała u twojego boku. Na zawsze – Przysięgłam obdarowując go obrączką. Matt podał nam Laurę i oddalił się z policzkami mokrymi od łez.
– Ogłaszam was mężem i żoną.
Oparłam czoło o czoło Kepy.
Maite zaitut, Alisa.
Maite zaitut, Kepa.


***

Witam!

Brak Kepy w składzie niekorzystnie wpływa na moją wenę 😢







Pozdrawiam ;*