Mroźne
powietrze owiało moje policzki, gdy przed budynkiem uniwersytetu
czekałam na Alexa. Opuściłam dzisiejsze zajęcia, ponieważ
zdawałam sobie sprawę z tego, że nie dam rady skupić się na
treści omawianej lektury. W mojej głowie panował istny chaos, nad
którym jak na razie nie potrafiłam zapanować. Ciągle myślałam o
Kepie, przed oczami wciąż widziałam wyraz jego twarzy, kiedy mówił
mi o tym, do czego posunęła się Andrea. Próbowałam znaleźć
jakieś sensowne wytłumaczenie, coś co pozwoliłoby mi choć w
pewnym stopniu zrozumieć jej postępowanie, ale nie potrafiłam. Czy
naprawdę aż tak kochała Hiszpana? Czy to tylko ze względu na tę
miłość odrzuciła córkę i usunęła ją na boczny tor, by wieść
szczęśliwe i spokojne życie? A może ta miłość była jakąś
chorą obsesją i Andrea dostrzegła w niej szansę od losu? Podczas
naszej wczorajszej rozmowy w jednej sekundzie zniknęła cała moja
złość na jego osobę. Nie mogłam się dąsać widząc to, w jakim
stanie się znajduje. Był rozbity i cierpiał, a ja nie miałam
serca, by dokładać mu jeszcze więcej trosk. Kochałam go. Kepa…
Kepa czuł coś do mnie, teraz byłam tego pewna. Upiliśmy się
wczoraj na kuchennej podłodze. Na przemian płakaliśmy i śmialiśmy
się wspominając dawne czasy. Obydwoje byliśmy przybici i
potrzebowaliśmy swojego towarzystwa. Ja potrzebowałam jego całego
do tego, aby w pełni egzystować, on w moich ramionach znalazł tak
potrzebne mu w tamtej chwili ukojenie. Nalegał, abym została, żebym
nie wracała w takim stanie do domu, ale odmówiłam mu. Bałam się
tego, co mogliśmy zrobić pod wpływem chwili, nagłego impulsu. To
nie byłoby dobre dla żadnego z nas. Musieliśmy zmierzyć się
z tym, co przygotowało dla nas życie, nie spiesząc się z
niczym. Wpatrzona w uginające się od porywistego wiatru gałęzie
drgnęłam czując na ramieniu czyjąś dłoń.
–
Alex… Cześć – wyjąkałam kuląc
się w sobie. – Dziękuję, że zgodziłeś się na to spotkanie…
–
Cześć – odparł przypatrując mi się
uważnie. – Masz ochotę na kawę, albo herbatę? Trzęsiesz się z
zimna – Zauważył.
–
Tak, to chyba dobry pomysł – poparłam
go. Kiwnął głową i ruszył przed siebie. Dogoniłam go nie
potrafiąc odczytać nic z jego skupionego profilu. Błądził gdzieś
myślami, jego wzrok był nieobecny, jego usta nie były ozdobione
uśmiechem, do którego zdążyłam się przyzwyczaić. Była to moja
wina i musiałam się z nią zmierzyć. Po kilku chwilach spaceru
odbytego w ciążącej nam ciszy dotarliśmy pod Scoff & Banter
Tea Rooms. – Nigdy tutaj nie byłam – Wyznałam oczarowana
wchodząc do pomieszczenia.
–
Ja często przychodzę tutaj z mamą –
wyjaśnił lawirując pomiędzy gąszczem ludzi. Z trudem
znaleźliśmy wolny, osadzony w przytulnym kąciku stolik.
–
Urocze miejsce – skwitowałam siadając
na wygodnym krześle. Zgodził się ze mną składając zamówienie.
Z nerwów zaczęłam miąć znajdującą się przede mną ozdobną
serwetkę.
–
Miejmy to już za sobą, Alisa –
westchnął ciężko dziękując kelnerce, która ostrożnie
postawiła na stoliku dzbanek, cukierniczkę oraz dwie filiżanki.
–
Przepraszam, że kazałam ci czekać tak
długo – powiedziałam ogrzewając dłonie. – Musiałam
przemyśleć całą tę sytuację… – Zaczęłam niemrawo.
–
Nie przepraszaj, przecież sam ci
powiedziałem, że nie musisz się z niczym spieszyć – zaśmiał
się smutno upijając łyk gorącej cieczy.
–
Wiem, ale mimo wszystko nie czuję się z
tym dobrze. Alex… Nie byłam z tobą szczera – wyznałam. –
Powinnam ci o tym powiedzieć na początku, jednak nie sądziłam, że
poczujesz do mnie coś więcej… Polubiłam cię, nawet bardzo.
Jesteś naprawdę świetnym facetem, który zasługuje na wszystko,
co najlepsze, ale…
–
W twoim sercu jest ktoś inny, prawda? –
zapytał zbijając mnie z tropu. – Nie patrz tak na mnie, takie
przemówienia zazwyczaj kończą się taką wiadomością.
–
Masz rację – przyznałam. – Mam
nadzieję, że wybaczysz mi ten oddany pocałunek. Nie wiem, co
chciałam nim osiągnąć… Nie chciałam robić ci niepotrzebnych
złudzeń, ale chyba mi to nie wyszło – Bezradnie wzruszyłam
ramionami.
–
Trochę nie, jednak nie będę robił ci
wyrzutów. Wiem, że zaskoczyłem cię swoim wyznaniem… Miałaś
prawo tak zareagować. Czyli… Nie mam u ciebie żadnych szans?
–
Nie – odpowiedziałam pewnie. –
Zawsze był on… Od samego początku chodziło tylko o niego –
Siląc się na to wyznanie dostrzegłam błysk w oczach chłopaka.
–
Kepa?
–
Kepa – potwierdziłam mimowolnie
unosząc kąciki ust ku górze.
–
Nie chcę przekreślać naszej znajomości
tylko dlatego, że nie odwzajemnisz moich uczuć. Potrzebuję tylko
trochę czasu, aby dojść do siebie – oznajmił wstając z
miejsca.
–
Dziękuję – wychrypiałam nieco
oszołomiona. – Nie spodziewałam się…
–
Jesteśmy dorosłymi ludźmi, daj spokój
– parsknął.
–
Ty naprawdę jesteś aniołem –
stwierdziłam wychodząc z ciepłej herbaciarni.
–
Pozostaje mi mieć nadzieję, że kiedyś
jakaś dziewczyna w pełni to doceni – zażartował.
–
I tego właśnie ci życzę –
skwitowałam żegnając się z nim. Idąc przez oświetlone ulice
Londynu otrzymałam wiadomość od Matta, która sprawiła, że
pobiegłam do domu, jakby się paliło.
Matt
płakał wtulony w moje ramiona. Serce mi pękało widząc go w takim
stanie, ale nic nie mogłam zrobić. Tuliłam go do siebie, szeptałam
kojące słowa, głaskałam go po głowie mówiąc, że wszystko się
ułoży. On nic nie mówił, tylko drżał na całym ciele. Nie
potrafił się uspokoić. W przedpokoju stały walizki oraz torby z
jego rzeczami. Rozstał się z Markiem w złości i bólu.
Potrafili zażegnać drobną sprzeczkę, jednak po niej przyszły
poważniejsze kłótnie, z których nie potrafili się wyplątać.
Byli uparci, nie potrafili przyznać się do błędu, wyciągnąć
ręki na zgodę. Pozostał jedynie żal oraz przeświadczenie, że za
szybko podjęli decyzję o wspólnym mieszkaniu.
–
Matt… – zaczęłam niepewnie. –
Jesteś całkowicie…
–
Tak! – krzyknął tłumiąc szloch. –
To już skończona historia! Nie ma już Marka i Matta razem.
Jesteśmy osobno. Koniec. Kropka – Wydusił pokazując mi swoje
zaczerwienione oczy.
–
Dobrze, już dobrze – skapitulowałam.
– Wiem, jak ci ciężko, wiem, jak paskudnie się czujesz, ale wiem
też, że gdzieś tam czeka na ciebie ktoś wyjątkowy, ktoś z kim
zrozumiesz, dlaczego z Markiem nie wyszło… – Próbowałam go
pocieszyć, ale nie wiedziałam, czy moje słowa przyniosą
oczekiwany rezultat. Matt cierpiał, bo miał złamane serce, a ja
doskonale wiedziałam, co to oznacza.
–
Ja też to wiem, a przynajmniej chcę w
to wierzyć, ale… To boli – jęknął pociągając nosem. –
Myślałem, że mamy szansę, że to wszystko zmierza w dobrym
kierunku, jednak życie boleśnie sprowadziło mnie do parteru…
–
Życie jest trudne i czasami mam ochotę
kopnąć je w tyłek – powiedziałam, czym spowodowałam jego
delikatny uśmiech. – Jesteś silnym facetem, poradzisz sobie z
tym! Masz mnie, zawsze i na zawsze. Nigdy o tym nie zapominaj –
Pocałowałam go w czoło.
–
Nie mógłbym – sięgnął po kolejną
chusteczkę, jak się okazało ostatnią. – Są jakieś lody w
zamrażalniku? – Spytał przybierając minę uroczego szczeniaczka.
–
Są – potwierdziłam. – Na nasze
życie uczuciowe nadają się idealnie – Stwierdziłam zanurzając
łyżeczkę w zimnym przysmaku.
–
Smakują obłędnie – westchnął
oblizując się. – Dziękuję, że mogę z powrotem się tutaj
wprowadzić…
–
Matt, ten dom na zawsze będzie twój.
Nigdy w to nie wątp. Poza tym… Tęskniłam za tobą tutaj –
szepnęłam spuszczając wzrok.
–
Ja za tobą też – wymamrotał całując
mnie w policzek. Zaśmiałam się cicho wtulając twarz w jego szyję.
Brakowało mi tego tak bardzo…
Londyn,
06.12.2019 r.
Winter
Wonderland to ogromna coroczna impreza świąteczna odbywająca się
w Hyde Parku. Na każdym kroku oferowała mnóstwo atrakcji, od
których mogło zakręcić się w głowie. Urokliwe dekoracje,
oświetlone uliczki, śmiech dzieci, krzyki dorosłych… Czułam
się, jakbym trafiła do jakiejś bajki, magicznego świata, w którym
dzieją się cuda. Przeróżne budki z jedzeniem i piciem zachęcały
do odwiedzin, w oddali migotał diabelski młyn, do którego
utworzyła się spora kolejka. Było tłoczno, ale dookoła panowała
atmosfera radosnego oczekiwania. Mikołaj rozdawał dzieciom
prezenty, ludzie gromadzili się wokół tymczasowego, największego
lodowiska w całej Wielkiej Brytanii, aby ponieść się szaleństwu
i jeździe na łyżwach. Uśmiechnęłam się pod nosem udając się
w stronę Zjeżdżali Lodowej, obok której czekał już Kepa.
–
Cześć – przywitałam się chowając
ręce do kieszeni.
–
Cześć – powiedział uśmiechnięty. –
Co chcesz robić? – Zapytał trochę onieśmielony.
–
Cokolwiek – wzruszyłam ramionami. –
A ty na co masz ochotę?
–
Może najpierw coś zjemy? –
zaproponował, a ja ochoczo pokiwałam głową. Szliśmy stykając
się ramionami, pogrążeni w przyjemnej ciszy. Decyzję o spotkaniu
podjęliśmy spontanicznie, nie myśleliśmy o niczym. Nie
rozmawialiśmy o Andrei, o Alexie, o tym, co nas poróżniło.
Obydwoje mieliśmy masę pytań, ale postanowiliśmy cieszyć się
danym momentem, chcieliśmy łapać ulotne chwile w dłonie nie
przejmując się rzeczami, na które nie mieliśmy wpływu. Byliśmy
my, dwójka ludzi pośród tłumu, zmierzająca w jednym kierunku.
Rozmawialiśmy swobodnie, żartowaliśmy, śmialiśmy się jak małe
dzieci korzystając z rozmieszczonych w każdym miejscu atrakcji.
Czerpaliśmy siłę ze swojego towarzystwa, opychaliśmy się watą
cukrową, popijaliśmy ją gorącą czekoladą, skusiliśmy się na
łyżwy. Jeździliśmy niepewnie, co jakiś czas lądowaliśmy na
zimnym, ubitym podłożu. – Tak będzie bezpieczniej! – Kepa
niespodziewanie splótł nasze dłonie. Przyjemne ciepło rozeszło
się po moim ciele.
–
I o wiele lepiej – dodałam odpychając
się łyżwami od lodowiska. Jeździliśmy piszcząc i
słuchając muzyki. Potrzebowaliśmy takiej chwili wytchnienia,
takiej beztroski. Opuszczając lodowisko nie mogłam złapać
oddechu.
–
Nie masz kondycji! – zaśmiał się
Kepa ściągając łyżwy.
–
Nie jestem sportowcem! – przypomniałam
mu poprawiając włosy.
–
Za to masz uroczo zarumienione policzki –
pogłaskał jeden z nich kciukiem. Odchrząknęłam zakłopotana, a
on natychmiast cofnął dłoń. – Masz jeszcze na coś ochotę? Na
ciebie.
–
Co powiesz na Master of Time? –
poruszyłam brwiami w górę i w dół. Hiszpan zaśmiał się głośno
prowadząc mnie w dane miejsce. Nałożyliśmy słuchawki wsiadając
do wehikułu czasu. Zapewniał on niesamowite przeżycia, oferował
wirtualną rzeczywistość oraz eksplozję wrażeń. – Nigdy
więcej! – Zarzekłam wysiadając.
–
Byłaś bardzo dzielna – obwieścił
walcząc ze śmiechem. Sprawnie uchylił się przed moim ciosem. –
Odprowadzę cię – Zaoferował.
–
Dobrze – potaknęłam. – Gracie jutro
wyjazdowy mecz, prawda?
–
Tak, z Evertonem – potwierdził. –
Przed świętami mamy spotkanie z Tottenhamem na ich stadionie… Tak
sobie pomyślałem… Dałabyś się zaprosić? Z Mattem? Wiem, że
to jego drużyna, więc powinien się ucieszyć…
–
Z przyjemnością – odparłam
zachwycona tą propozycją. Mattowi przyda się takie oczyszczenie
umysłu, a ja po raz kolejny będę mogła cieszyć się bliskością
Kepy…
Londyn,
22.12.2019 r.
Bożonarodzeniowy
i świąteczny okres sprawiał, że jeszcze bardziej pokochałam
Londyn. Uliczki były przystrojone, ozdobne światełka migotały
wesołym blaskiem, przepięknie udekorowane choinki górowały nad
innymi dekoracjami, a witryny sklepowe prześcigały się w
kolorowych i bogatych wystawach. Podświetlane bałwany, renifery
oraz mikołaje tworzyły zgrabną otoczkę. Ludzie spacerowali,
podziwiali trud, jaki inni włożyli w przystrajanie miasta,
robili zdjęcia, kręcili zabawne filmiki. Szłam z Mattem raźnym
krokiem, zmierzaliśmy w stronę stadionu przepychając się i
obstawiając wynik meczu.
–
Tottenham oczywiście wygra! –
powiedział pewnie Matt. Prychnęłam kpiąco pod nosem.
–
Nieprawda! Kepa zachowa czyste konto! –
sprzeciwiłam się obserwując iskry w jego oczach. Jako tako
pozbierał się po rozstaniu z Markiem, częściej się uśmiechał i
odzyskał apetyt. Mimo tego ciągle tęsknił za chłopakiem, ale nie
widział szansy w odzyskaniu go. Zacisnęłam zęby nie próbując
przekonywać go do swoich racji. Skoro był tego pewny, pozostawało
mi uszanować jego decyzję i wspierać w dalszych działaniach.
–
Jak on się czuje? Doszedł już do
siebie po rewelacjach związanych z Andreą? – spytał
zainteresowany odciągając mnie w bok, bym uniknęła zderzenia z
pędzącym rowerem.
–
Tak mi się zdaje… – mruknęłam w
szalik. – Minął już prawie miesiąc… Andrea próbowała się z
nim kontaktować, wysyłała mu wiadomości z przeprosinami i raz po
raz wyjaśniała, co nią kierowało, ale Kepa jest nieugięty. Nie
może jej wybaczyć tego, że ukrywała to przed nim przez tyle lat…
–
Wcale mu się nie dziwię! Trzeba mieć
tupet, naprawdę! – zbulwersowany Matt kopnął kamyk, który
potoczył się pod nogi nieznanego przechodnia. – Teraz nic nie
stoi wam na przeszkodzie do szczęścia. W zasadzie to jemu…
–
Nie kończ tego! – poprosiłam dobrze
wiedząc, do czego zmierza. Wzruszył niewinnie ramionami posyłając
mi figlarny uśmiech. – Niech ci będzie, trochę tęskniłam za
twoim zbereźnym poczuciem humoru. Ale tylko trochę!
–
Już ja swoje wiem! – dał mi kuksańca
w żebra zatrzymując się przed imponującym budynkiem. Przyjaciel
odetchnął pełną piersią. – Czuję rozchodzący się w
powietrzu zapach wygranej!
–
Chyba w twoich snach – wytknęłam mu
język. Matt kopnął mnie w kostkę i pociągnął za sobą, abym
się nie zgubiła. Sprawnie przeszliśmy kontrolę, pokazaliśmy
bilety i weszliśmy na stadion. Szczerze liczyłam na zwycięstwo
drużyny Kepy.
Londyn,
Tottenham Hotspur Stadium, 22.12.2019 r.
Jak
poinformował mnie Matt, kiedy przepychaliśmy się przez tłum, aby
dotrzeć na swoje miejsca, derby Londynu zawsze charakteryzowały się
specyficzną atmosferą i podniosłym nastrojem. Uwierzyłam mu
na słowo oddychając z ulgą, gdy znaleźliśmy odpowiednią
trybunę. Kibice szaleli, wymachiwali ogromnymi flagami, klubowymi
szalikami oraz głośno się przekrzykiwali. I wyzywali. Skrzywiłam
się pokazując światu koszulkę Kepy. Siedzieliśmy w sektorze
kibiców Chelsea, co Matt przyjął ze skwaszoną miną. Szybko
jednak przeszedł do porządku dziennego dumnie odsłaniając
koszulkę Tottenhamu.
–
Nie narobisz sobie przez to kłopotów? –
zapytałam słodko obserwując innych kibiców. Niektórzy machali
ręką na niegodziwy strój Matta, inni złowieszczo zaciskali
pięści. – W razie potrzeby będę cię bronić! – Zapewniłam
go.
–
Nie wątpię – sarknął rozglądając
się po nowoczesnym stadionie. Poszłam jego śladem, ale nie
podzielałam jego zachwytów. Wolałam Stamford Bridge. Zdecydowanie.
O wyznaczonej godzinie sędzia zagwizdał po raz pierwszy,
rozpoczynając derbowe spotkanie. Pierwsza połowa meczu toczyła się
pod dyktando Chelsea, ku niezadowoleniu Matta. Drużyna Niebieskich
umiejętnie się broniła i wyprowadzała groźnie wyglądające
ataki. Nie byłam ekspertką, ale wydawało mi się, że gospodarze
nie potrafią przedostać się pod bramkę Kepy. Groźnie zrobiło
się już w dwunastej minucie, kiedy Willian wpadł w pole karne
rywala i pięknym strzałem umieścił piłkę w siatce. Z ochotą
przyłączyłam się do wiwatów i radosnych okrzyków. Chelsea ze
spokojem kontrolowała przebieg spotkania, co nie podobało się
gospodarzom. Pod koniec pierwszej połowy bramkarz Tottenhamu
sfaulował zawodnika Chelsea. Kibicie wściekle wymachiwali rękami,
ja w skupieniu słuchałam Matta, który tłumaczył mi na czym
polega VAR. Kiwnęłam głową, kiedy po głębokiej analizie sędzia
podyktował Niebieskim rzut karny. Siedzący obok mnie chłopak
zaklął siarczyście pod nosem. Zacisnęłam kciuki obserwując
Williana. Brazylijczyk strzelił drugiego gola.
–
Podoba mi się ten mecz! – krzyknęłam
z entuzjazmem.
–
A mi nie – burknął Matt zaplatając
ręce na piersi.
–
Daj spokój, nie dąsaj się! –
pieszczotliwie zmierzwiłam jego włosy. W odpowiedzi posłał mi
krzywe spojrzenie. – Już nic nie mówię! – Skapitulowałam
powracając do oglądania meczu. Tottenham nie miał pomysłu na grę,
ich akcjom brakowało płynności oraz przede wszystkim wykończenia.
W sześćdziesiątej drugiej minucie sędzia po konsultacji z innymi
pokazał czerwoną kartkę piłkarzowi gospodarzy, który bezmyślnie
sfaulował obrońcę Chelsea. Po tej akcji wydarzyło się kilka
rzeczy naraz. Kibice, a raczej siedzące na trybunach bydło zaczęło
wykrzykiwać w jego kierunku rasistowskie wyzwiska, a inni rzucali
butelkami w Kepę. Zagotowało się we mnie ze złości. – Co oni
wyprawiają?! – Wydarłam się, a sympatycy Chelsea
przyłączyli się do mnie. – Co to ma znaczyć?! – Dalej
zdzierałam gardło nie bacząc na nic.
–
Uspokój się, nic mu się nie stało –
parsknął Matt.
–
Ale mogło! – obstawiałam przy swoim.
Po paru chwilach sytuacja się unormowała. Goście mieli jeszcze
kilka okazji, lecz ostatecznie wynik pozostał bez zmian. Po końcowym
gwizdku piłkarze oraz trener podeszli w stronę naszych trybun, aby
podziękować nam za doping i wsparcie. Rozegrali dziś fantastyczne
spotkanie i należały im się owacje na stojąco. I gromkie brawa!
Byłam dumna z tego, że mogłam uczestniczyć w tym widowisku, być
świadkiem niezwykłej radości trenera, która z niezrozumiałych
przyczyn dziwnie mnie poruszyła. Niezauważalnie otarłam łzę.
Ruszyliśmy w kierunku wyjścia przepychając się przez tłum.
Wdając się rozmowę udaliśmy się w drogę powrotną. Pożegnałam
się z Mattem przy Hyde Parku.
–
Udanego spotkania z Kepą – mrugnął
do mnie Matt i oddalił się. Założyłam wymykający się kosmyk
włosów za ucho. Pozostało mi cierpliwie poczekać na przybycie
Hiszpana.
Londyn, 22.12.2019 r.
Winter
Wonderland powoli szykował się do zejścia ze sceny. Zmierzając w
kierunku pomnika Piotrusia Pana słyszałam rozbrzmiewające w tle
świąteczne piosenki, które nuciłam pod nosem. To był ostatni
dzwonek na rozmowę z Kepą, ponieważ jutro wylatywałam do
Hiszpanii, do swojego miasta, by spędzić święta z rodziną.
Niewyobrażalnie za nimi tęskniłam i cieszyłam się, że te
kilkanaście dni spędzę w ich gronie. Kepa zostawał w Londynie ze
względu na intensywny maraton meczowy, jego najbliżsi mieli
wylądować w stolicy Anglii we wtorkowe przedpołudnie.
–
Już jestem! – Hiszpan znikąd pojawił
się obok. – Przepraszam za drobne spóźnienie, ale byliśmy w
euforii po tej wygranej – Zaśmiał się.
–
To jak najbardziej zrozumiałe! Gratuluję
zachowania czystego konta i świetnej gry! Naprawdę zafundowaliście
nam wspaniałe widowisko – ożywiłam się momentalnie.
–
Mattowi chyba nie – parsknął.
–
Tak, masz rację… Nie był zbytnio
zadowolony z wyniku oraz z postawy kibiców – westchnęłam
zirytowana. – Nic ci się nie stało, prawda? – Zapytałam
zaniepokojona.
–
Jestem cały i zdrowy – przytaknął. –
Alisa, chciałbym ci życzyć wspaniałych świąt! Mam nadzieję, że
jak najlepiej wykorzystasz ten wolny czas i nabierzesz sił –
Uśmiechnął się ciepło.
–
Ja tobie również! Zasługujesz na
magiczny czas, jak mało kto – wymamrotałam cicho, ale doskonale
mnie usłyszał.
–
Dziękuję – odparł. – Alisa… –
Zaczął podchodząc bliżej. Zamarłam. Z czułością pogłaskał
mój policzek. Zadrżałam. Nie z zimna, tylko z powodu oczekiwania…
Wykorzystał moje chwilowe zawahanie nachylając się nade mną.
Kosmyki jego włosów połaskotały mnie w czoło. – Mogę to
zrobić? – Upewnił się.
–
Nie musisz mnie pytać o takie rzeczy –
szepnęłam słabo. Jego seksowne usta ozdobił cwany uśmiech.
Chłonęłam ten widok całą sobą, dopóki nie poczułam ich na
swoich własnych. Wstrzymałam oddech, nie mogłam się ruszyć. Po
chwilowym otępieniu z całą pasją, z całą agresją, z tęsknotą
wzbierającą się we mnie przez ponad pięć lat oddałam pocałunek.
Jęknął posuwając się o krok dalej. Nasze usta pomimo upływu
czasu pasowały do siebie idealnie, poruszały się w znajomym
rytmie, jakby cieszyły się, że odnalazły do siebie drogę.
Otaczająca nas rzeczywistość przestała mieć znacznie. Byliśmy
tylko my, ciasno ze sobą spleceni, całujący się mocno, jakby
jutra miało nie być. Odsunęliśmy się od siebie na milimetr, aby
spojrzeć sobie w oczy. Były roześmiane. Uśmiech ozdobił nasze
nabrzmiałe od pocałunku wargi.
–
Dorosłem – wychrypiał wskazując na
pomnik, który był świadkiem naszej chwili, tego bajecznego
momentu.
–
Masz rację – złożyłam pocałunek na
wewnętrznej stronie jego dłoni. Zaśmiał się opierając swoje
czoło o moje. Staliśmy tak upojeni bliskością tej drugiej osoby,
a magię tej chwili dopełnił prószący z nieba śnieg…
***
Witam!
Nareszcie ^^
Alisa to ja podczas oglądania tego meczu 😂
Życzę Wam samych szczęśliwych dni w Nowym Roku! <3
💙😍
Do napisania w 2020!
Pozdrawiam ;*