Stambuł.
Najludniejsze oraz największe miasto w Turcji, kolebka kulturalna,
handlowa i finansowa. Jedyna metropolia świata znajdująca się na
dwóch kontynentach. Cieśnina Bosfor, Morze Czarne, błękitna woda,
rozciągające się widoki zapierające dech w piersiach.
Turyści, zlepek ludzi na zatłoczonych uliczkach, stragany z
pamiątkami, tradycyjnie parzona turecka herbata. Stambuł mieścił
w sobie wiele historycznych zabytków, pomników, muzeów, a także
obiektów sportowych. Jednym z nich był Stadion Olimpijski. Atatürk
Olimpiyat był po brzegi wypełniony kibicami. Jego mniejszą część
zajmowali miejscowi sympatycy tego sportu, jednak stadion w dużej
mierze był podzielony. Niebieskie barwy Chelsea. Czarne Atalanty,
zespołu z Bergamo, który pierwszy raz w historii klubu dotarł
do tego momentu. Trzydziesty dzień maja, sobotni, ciepły, wcale nie
spokojny wieczór. Finał Ligi Mistrzów 2020. Finał rozgrywek,
które przysparzały każdego kibica o ciarki na całym ciele, o
szybsze bicie serca, o nerwy, oczekiwanie, zawód, spełnienie. W tym
tłumie, siedząc w specjalnej loży byłam i ja. Zdenerwowana,
podekscytowana, a także pełna nadziei. Jeszcze rok temu moja wiedza
o piłce nożnej opierała się na wspomnieniach wywiezionych z
Hiszpanii. Teraz z zapałem śledziłam każdy mecz Chelsea oraz
reprezentacji narodowej. Byłam zaangażowana, poznałam historię
klubu od podszewki, zagłębiłam się w informacje, uzbroiłam w
wiedzę niezbędną do życia. Oglądałam stare spotkania,
poznawałam zawodników, wzruszałam się oraz cieszyłam
osiągniętymi sukcesami. Chodziłam na każdy mecz Niebieskich,
który był rozgrywany na Stamford Bridge, dumnie nosiłam koszulkę
z jedynką na plecach, z całych sił wspierałam Kepę oraz całą
drużynę, która stała się dla mnie bliska. Będąc w loży wraz z
siedzącą obok Natalią i żoną trenera doskonale słyszałam gwar
i harmider. Głośne rozmowy mieszały się z pijackim
bełkotem, atmosfera była napięta, ale jednocześnie wyniosła.
Każda z nas czekała na wyjście piłkarzy z tunelu, na hymn
powodujący przypływ dumy, na uściski dłoni i pierwszy gwizdek
sędziego. Po spektakularnym pokonaniu Bayernu na ich własnym
stadionie, Chelsea przez dalszą fazę rozgrywek przeszła jak burza.
Wstąpił w nich nowy duch walki, podniesieni i uskrzydleni
zwycięstwem uwierzyli, że są w stanie dojść do finału, po
drodze eliminując potencjalnie lepszych rywali. Osiągnęli ten
finał silną wolą, silnymi charakterami, ciężką pracą, potem
wylanym na treningach oraz meczach ligowych, które przygotowały ich
do tego spotkania. Premier League zakończyła się niecałe dwa
tygodnie temu, a mi już brakowało tych emocji. Drużyna Kepy zajęła
czwarte miejsce dające pewny awans do przyszłej edycji Ligi
Mistrzów. Ale zdążyłam ich poznać. Chcieli udowodnić, że na to
zasługują wygrywając ten finał, pokonując włoską drużynę. Po
upływie ośmiu lat chcieli znów podnieść do góry upragnione
trofeum, Puchar, o którym śnili będąc na początku swojej
piłkarskiej drogi. Momentalnie przywołałam wspomnienie Kepy,
małego chłopca odbierającego prowizoryczny puchar i nagrodę za
zwycięstwo w tych rozgrywkach, rozegrane na boisku, które lata
świetności miało już dawno za sobą. Oczekiwanie w końcu
doczekało się spełnienia. Błyski fleszy, aparaty i kamery
wycelowane w główne postacie tego wydarzenia. Serce biło jak
oszalałe, gdy wpatrywałam się w skupionych zawodników. W końcu…
Melodia, słowa w trzech językach, podniosła atmosfera, pierwszy
gwizdek. Drżałam na całym ciele. Byłam skupiona na piłkarzach
Chelsea, nie ukrywałam, że przeciwnicy byli mi obcy, nie potrafiłam
ich odróżnić, ani odgadnąć ich nazwisk. To jednak nie było
ważne. Ważna była piłka, spryt i kluczowe podania. Jęknęłam
głucho, gdy po upływie piętnastu minut, piłka posłana zza pola
karnego wpadła do bramki Kepy. Kibice Atalanty podnieśli wrzask,
sympatycy Chelsea nie pozostali im jednak dłużni. Zagrzewali ich do
walki, krzyczeli, wymachiwali flagami. Czułam się ich częścią.
Nie przejmowałam się nikim innym, emocje wzięły nade mną górę.
Adrenalina krążąca po moich żyłach domagała się uwolnienia.
Natalia poszła moim śladem, krzyczała motywujące słowa, mając nadzieję, że
dotrą do jej męża. Przed końcem pierwszej połowy Niebiescy za
sprawą Tammy’ego doprowadzili do remisu. Schodzili z boiska z
podniesionymi głowami.
–
Umrę tutaj na zawał! – zawołałam
wachlując się dłonią. – Dlaczego nikt mi nie powiedział, że
finałowe spotkania grożą przedwczesną śmiercią? – Zapytałam
opadając na siedzenie. Sięgnęłam po butelkę wody, aby uspokoić
swoje ciało.
–
To mój pierwszy finał Ligi Mistrzów,
więc mnie o to nie pytaj – zaśmiała się Natalia. Pokręciłam
głową szykując się na dalszą batalię. Wystarczyła tylko jedna
bramka… Westchnęłam przeciągle czując gorąc na policzkach.
Emocje sięgały zenitu! Druga połowa, gwizdek przecinający gwar.
Piłka tocząca się od nogi do nogi, ataki, brzydkie faule, żółte
kartki. Atalanta szukała drugiego gola, chcieli wygrać to
spotkanie, ten finał, aby przynieść chwałę klubowi. Chelsea
zaciekle się broniła, Kepa bronił jak lew, w jego ręce wpadały
najgroźniejsze piłki. Zawodnicy wzajemnie się motywowali,
wiedzieli o jaką stawkę grają. Zaklęłam pod nosem czując
upływający czas. Nie chciałam dogrywki ani rzutów karnych! Oni
też nie chcieli, chcieli już wygrać, sięgnąć po trofeum po raz
drugi w bogatej historii klubu. Przed ostatnim kwadransem Frank
zdecydował się na zmiany. Kluczowe. Płynne podania, mijanie
rywali, asysta Jorginho, gol N’Golo Kanté. Ostatni gwizdek, który
był zbawieniem.
–
WYGRALI!!! – wrzasnęłam wpadając w
ramiona przyjaciółki. Zalałam się łzami skacząc w kółko i
wymachując flagą, którą ktoś wcisnął mi do ręki. Ulga, która
mnie wypełniła była nie do opisania, a wzruszenie odebrało mi
mowę. Płakałam obserwując świętujących piłkarzy, którzy
robili rundkę wokół boiska podbiegając do sektora swoich fanów.
Nie mogłam opanować ekscytacji oraz drżenia. Wyszłyśmy z loży,
przeciskałyśmy się przez wiwatujące tłumy. W końcu znalazłyśmy
się bliżej murawy, aby z bliska obejrzeć wręczenie medali oraz
Pucharu. Kiedy nastąpiła ta chwila rozpierała mnie niesamowita
duma. Cieszyłam się sukcesem całej drużyny, to jasne, ale moje
spojrzenie było utkwione jedynie w Kepie. W jego błyszczących
oczach, w ustach rozciągniętych w szerokim uśmiechu, w
wyprostowanej sylwetce, w pewności siebie. Dla mnie był bohaterem
tego spotkania. Cały czas pociągałam nosem, ale widząc go
podnoszącego do góry upragniony, wyśniony, wymarzony Puchar za
zwycięstwo w Lidze Mistrzów, rozpłakałam się jak mała
dziewczynka i długo nie mogłam opanować tych łez. Dwa hymny, ten
dla Mistrzów, później klubowy były znakomitym dopełnieniem,
zwieńczeniem tego sukcesu, tej magicznej chwili. Weszłyśmy na
murawę odszukując naszych mężczyzn. Natalia podbiegła do męża,
a ja rzuciłam się na Kepę obejmując go nogami w pasie. – Mój
bohater, mój zwycięzca, mój mistrz! – Piszczałam całując jego
policzki. – Tak bardzo ci gratuluję! Wam gratuluję! Boże, Kepa…
Jestem z ciebie cholernie dumna! Swoją postawą, ciężką pracą,
ambicją i wolą walki udowodniłeś, że zasłużyłeś na ten
triumf jak mało kto! Nie poddałeś się, tylko walczyłeś o
miejsce w podstawowym składzie, a teraz, a teraz… – Mówiłam
jak w transie połykając łzy.
–
Alisa… – pstryknął mnie w nos. –
Dziękuję ci, kochanie! Za twoje wsparcie, słowa otuchy, gdy
chciałem wszystko rzucić w cholerę. Za twoją wiarę i obecność.
Mój sukces jest twoim sukcesem – Oznajmił poruszony zakładając
mi na szyję złoty medal. Przyjrzałam mu się z uwagą, a
następnie, u jego boku, z Pucharem w ręce wykonałam nam pamiątkowe
zdjęcie. – Kocham cię – Wyszeptał w moje włosy.
–
Wiem – odparłam tuląc go do siebie. –
Yo también, mi Maestro. Ja ciebie też, mój Mistrzu.
Londyn,
12.06.2020 r.
–
Matt! – krzyknęłam, gdy wyszłam przed dom. – Co ty tutaj
robisz? – Spytałam w zdziwieniu marszcząc brwi. Zmarszczka
przecięła moje czoło, kiedy spostrzegłam parkującą przed
sąsiednim domostwem ciężarówkę.
–
Niespodzianka! – powiedział wesoło
ściągając okulary przeciwsłoneczne. Jego oczy radośnie błyszczały,
a dopełnieniem uśmiechu były rozkoszne dołeczki w policzkach. –
Jednak mieszkanie w apartamentowcu nie było dla nas!
–
Ja… – zaczęłam podchodząc bliżej.
– Naprawdę zamieszkacie naprzeciwko nas?! – Zapiszczałam
podskakując w miejscu. Linda zwabiona moimi odgłosami przybiegła
z ogrodu merdając ogonkiem. Spostrzegłszy Matta zaczęła
szczekać i lizać go po ręce.
–
Tak – potwierdził drapiąc psiaka za
uszami. – Tęskniłem za tobą, Przylepie – Obwieścił
przytulając mnie. – Za bardzo przyzwyczaiłem się do twojej
obecności w moim życiu – Wymruczał, a ja szybko odgoniłam
pojawiające się łzy. – Zachowaj je na póź… – Zaciął się
z zakłopotaniem przeczesując swoje włosy.
–
Co? – ocknęłam się z transu mrużąc
oczy.
–
Nic! – zapewnił. – Kepa prosił,
abym przekazał ci wiadomość.
Złapałam
się pod boki.
–
W takim razie zamieniam się w słuch! –
powiedziałam.
–
Ja… Cóż! Po prostu wsiądź na rower
i podjedź pod stadion – poinstruował mnie. – Zajmę się Lindą
przez ten czas, obiecuję! – Przyrzekł. Linda szczeknęła kilka
razy wyrażając swoją aprobatę. – Poza tym… I tak mam tutaj
robotę! – Wskazał na ekipę ludzi, która wyładowywała pierwsze
meble.
–
Pod stadion? Ale po co? – zastanawiałam
się głośno.
–
Zrób to i nie zadawaj pytań – Matt
zbył mnie machnięciem ręki i przeszedł na drugą stronę ulicy.
–
Matthew! – zawołałam za nim. Odwrócił
się przez ramię i wystawił mi język. – Dzięki wielkie! –
Prychnęłam. Ostatecznie sięgnęłam po mój ukochany niebieski
pojazd i ruszyłam w tak dobrze znaną mi drogę. Co ten Kepa
znów wymyślił?
Dojechałam
pod Stamford Bridge w akompaniamencie głosu wokalisty Green Day. Pod
stadionem kręciło się mnóstwo turystów, którzy wykonywali
pamiątkowe zdjęcia, bądź szykowali się do zwiedzania siedziby
klubu. Zsiadłam z roweru rozglądając się wkoło. Ani śladu
Hiszpana! Zacmokałam z irytacją. Po jaką cholerę kazał mi się
tutaj stawić, skoro sam się do tego nie palił? Zrezygnowana
pokręciłam głową.
–
Przepraszam! – usłyszałam cichy głos.
Odwróciłam się z konsternacją. – To dla pani! – Mały
chłopczyk wetknął mi w dłoń niebieski balon.
–
Ja… Co? – spytałam, ale posłaniec
zniknął tak szybko, jak się pojawił. Potrząsnęłam balonem
szukając jakiejś wskazówki. Była w środku. Podniosłam z ziemi
kamyk i przedziurawiłam go powodując huk. Posłałam
przechodniom przepraszające spojrzenie i wyciągnęłam
zapisaną karteczkę. Daremnie walczyłem ze sobą. Nie potrafię,
nie zdławię mego uczucia. Pozwól mi, Pani, wyznać, jak gorąco
Cię wielbię i kocham. - Jane Austen, Duma i uprzedzenie.
Przeczytałam cytat zapisany dłonią Kepy kilka razy, aby trafnie go
zrozumieć. Pod nim znajdowała się kolejna wskazówka. Kieruj się
tam, gdzie spotkaliśmy się po raz drugi. Schowałam karteczkę do
kieszeni i wsiadłam na rower. Byłam zdziwiona, ale jednocześnie
zaciekawiona. Ruszyłam drogą, która była stałym elementem mojej
trasy, gdy jechałam do pracy. Po dziesięciu minutach jazdy
zatrzymałam się w miejscu. Do ławeczki był przeczepiony kolejny
balon. Dobrze, że zachowałam kamyk! W miłości chodzi o coś
więcej niż słowa, czy wygląd. To coś, co zwala Cię z nóg bez
ostrzeżenia. Wierzę, że gdy spotkasz osobę, z którą masz
spędzić resztę swojego życia… Tak zwaną bratnią duszę, po
prostu o tym wiesz. Od pierwszej, wypełnionej milczeniem chwili.
Nawet jeśli nie odezwie się do Ciebie słowem. - Chris Carter,
Nocny prześladowca. Skąd on do licha wytrzasnął moje ulubione
cytaty? Oświecenie przyszło w jednej sekundzie. Naprawdę zadał
sobie tyle trudu, aby wyciągać z regałów moje ulubione książki
i studiować zaznaczone przeze mnie fragmenty? Tylko po co?
Wskazówka. Miejsce, w którym odkryłaś, że dalej pamiętam
twórczość Jane Austen. Uśmiechnęłam się pod nosem kierując
się do Hyde Parku pod pomnik wzniesiony na cześć księżnej Diany.
Słońce ogrzewało spacerowiczów swoimi promieniami, łabędzie
chętnie podpływały bliżej, aby cieszyć ludzi swoją obecnością.
Balon. Karteczka. Kochaj mnie pomimo moich wad. - Harlan Coben,
Zaginiona. – Kocham cię pomimo twoich wad – Wyszeptałam.
Miejsce, w którym spędzasz większość czasu popisując się
swoimi umiejętnościami. Parsknęłam śmiechem udając się pod
restaurację. Ekscytacja rosła we mnie z każdą minutą!
Zatrzymałam się przed budynkiem dostrzegając balon i uśmiechniętą
Grace.
–
Twój Kepa chyba oszalał z miłości do
ciebie – oznajmiła.
–
Nie mam pojęcia, o co mu chodzi! –
wyznałam zgodnie z prawdą. Grace kiwnęła głową znikając w
restauracji, a ja przystąpiłam do działania. Ale jeśli się kogoś
kocha, to chyba nie powinno się odpuszczać. - Jojo Moyes, Zanim się
pojawiłeś. Przełknęłam ślinę wracając myślami do swoich
rozważań, czy powinnam zaryzykować i walczyć, czy poddać się i
patrzeć na jego szczęście z Andreą… Miejsce, w które
zaprowadziłaś mnie po naszej szczerej rozmowie po meczu. Doskonale
wiedziałam, o jaką rozmowę mu chodziło. O nas, o Ondarroi,
o przemilczanych uczuciach. Kensington Gardens, pomnik męża
królowej Wiktorii. Zawróciłam podążając za wskazówkami. (…)
Ty zasługujesz na dużo więcej – na kogoś, kto będzie myślał
o Tobie nieustannie, zastanawiając się, co w tej chwili robisz,
gdzie jesteś, z kim jesteś i czy czujesz się dobrze. Potrzebujesz
kogoś, kto pomoże Ci spełniać marzenia i kto ochroni Cię przed
tym, czego się obawiasz. Powinnaś mieć u swego boku kogoś,
kto będzie traktował Cię z szacunkiem i kochał w Tobie wszystko,
a zwłaszcza Twoje wady. Zasługujesz na życie z kimś, kto
sprawi, że poczujesz się szczęśliwa, tak szczęśliwa, że
wyrosną Ci skrzydła. - Cecelia Ahern, Love Rosie. – Kepa, co
próbujesz mi przekazać? – Rzuciłam w przestrzeń przełykając
łzy. Tam, gdzie dorosłem. Pomnik Piotrusia Pana. Miał szczęście,
że znajdował się niedaleko! Musisz pomyśleć o czymś
cudownym. A takie myśli uniosą Cię same w powietrzu. - James
Matthew Barrie, Piotruś Pan i Wendy. – Myślę o tobie… Jeden z
naszych ulubionych parków. Wskoczyłam na rower udając się do St.
James Park. Kocham Cię. Będę Cię kochał do dnia, w którym
umrę. A jeśli po tym jest jakieś życie, to wtedy też będę Cię
kochał. - Cassandra Clare, Miasto Szkła. Wzruszona pociągnęłam
nosem. Jedno z twoich najukochańszych miejsc w Londynie. Doskonale
znał moje zamiłowanie do fantastyki i do wszystkiego, co było
związane z nastoletnim czarodziejem z blizną w kształcie
błyskawicy na czole. Kings Cross. Uśmiech losu można zobaczyć
nawet w tych najciemniejszych chwilach, jeżeli pamięta się, żeby
zapalić światło. - J. K. Rowling, Harry Potter i Więzień
Azkabanu. – Ty jesteś moim światłem. Tam, gdzie pierwszy raz
zaprosiłaś mnie na kolację. British Library! Przysięgam, jeśli
dowiem się o co chodzi, to zamorduję go z zimną krwią! Co mu
strzeliło do głowy myśląc, że zwiedzanie Londynu wzdłuż i
wszerz na rowerze będzie dla mnie łatwym zadaniem? To on w tym
związku był sportowcem, nie ja! Dojechałam pod bibliotekę ledwo zipiąc.
–
Ale czy jesteś pewna… Wybacz mi to
pytanie: czy jesteś pewna, że będziesz z nim szczęśliwa?
–
To nie ulega wątpliwości. Już
ustaliliśmy, że będziemy najszczęśliwszym małżeństwem na
świecie. - Jane Austen, Duma i uprzedzenie. Małżeństwo? Podążyłam
wzrokiem w dół szukając kolejnej wskazówki, ale na karteczce
widniał sam cytat.
–
To ostatni przystanek – drgnęłam,
kiedy usłyszałam jego cichy głos. Odwróciłam się w jego
stronę z szybko bijącym sercem. – Cieszę się, że dotarłaś
bez przeszkód!
–
Kepa… – wyjąkałam i zakryłam usta
dłońmi spostrzegając, że klęczy przede mną z otwartym
pudełeczkiem. Zachłysnęłam się powietrzem z trudem utrzymując
równowagę. – Kepa…
–
Alisa… Uczynisz mi ten zaszczyt i
zostaniesz panią Arrizabalaga? – wyrzucił z siebie łapiąc
oddech. – Zostaniesz moją żoną i mamą moich dzieci? I w tej
chwili nie mam tu na myśli psów – Zaśmiał się nerwowo
precyzując pytanie.
–
Kepa… – wyjąkałam i uklękłam
przed nim. – Oczywiście, że zostanę panią Arrizabalaga –
Wykrztusiłam z siebie nie wiedząc, jak poradzić sobie z tymi
nowymi emocjami. Uśmiechnął się szeroko, a ja kciukiem otarłam
łzę spływającą z jego policzka. Włożył mi na palec
pierścionek, a ja krzyknęłam cicho orientując się, że to ten
sam, który wpadł mi w oko podczas naszego nieszczęsnego wypadu do
jubilera. Tam, gdzie zrozumiałam, że zawsze byłam w nim zakochana…
– Maite zaitut – Wychrypiałam po baskijsku. W końcu stamtąd
pochodziliśmy…
–
Nik ere maite zaitut – wymruczał
łącząc nasze usta w pocałunku. I wtedy naprawdę poczułam, że
miłość dodaje skrzydeł.
***
Witam!
Lubię ten rozdział ;) I wciąż tęsknię 😢
Pozdrawiam ;*