Szkocja, Urquhart Castle, 01.05.2027 r.
Szkocja
była piękna. Zachwycała wspaniałymi krajobrazami, słynęła z
whisky, kapryśnej pogody, gościnności, malowniczych terenów oraz
olbrzymiej ilości zamków. Mówi się, że w ciągu godziny
można uświadczyć tutaj wszystkie pory roku, o czym przekonaliśmy
się na własnej skórze. Rano nawiedziła nas ulewa, która po kilku
minutach zamieniła się w słoneczne i błękitne niebo. To dawne
królestwo przyciąga turystów swoją niewidzialną magią. Liczne
zabytki oraz rozległe tereny sprawiają, że nie można przejść
obok nich obojętnie. Każą się zatrzymać, by je podziwiać i choć
przez chwilę pokontemplować nad ich wielkością. Gospodarze
kamiennych domów niezwykle barwnie opowiadają o swoich przodkach,
królach oraz walkach o władzę. Krajobrazy utworzone przez naturę
stanowiły raj dla miłośników obcowania z przyrodą. Na każdym
kroku witali nas mężczyźni w kiltach, grający na dudach,
zachęcali do spróbowania Haggisu oraz whisky w pobliskich,
klimatycznych barach. To oczywiste, że mieliśmy to w planach. W
specjalnie przygotowanych namiotach, stoły uginały się od
tradycyjnych szkockich potraw. Jednak… Jedzenie, śpiew, tańczenie,
zabawa do białego rana musiała jeszcze trochę poczekać. Musiała
zaczekać na dwóch głównych aktorów tego przedstawienia. Na Matta
i Jamesa, którzy po upływie kilku lat zdecydowali się
przypieczętować swój związek. Nie mogli tego zrobić nigdzie
indziej. Tutaj odbyły się ich zaręczyny, tutaj musieli wziąć
ślub. Trochę to trwało. Na początku twierdzili, że cała ta
otoczka jest im niepotrzebna. Chcieli żyć w spokoju, nie
narażając się innym. Mimo że małżeństwa jednopłciowe są
dozwolone od 2014 roku, kiedy w końcu zdecydowali się na ten krok,
na ich przeszkodzie stanęła papierkowa robota. Czasami wydawało
się, że nie mają sił z tym walczyć, ale po żmudnym procesie
dopięli swego. Byłam z nich dumna. Nie poddali się, tylko wykazali
się ogromną determinacją. Mieli prawo do szczęścia, jak każdy
inny człowiek. Zasługiwali na nie.
–
Ceremonia jeszcze się nie zaczęła, a
ty już płaczesz – Kepa żartobliwie trącił moje ramię.
Wystawiłam mu język.
–
Nie nabijaj się ze mnie! – warknęłam
cicho.
–
Nie śmiałbym! – zaczął się bronić.
Laura posłała nam wrogie spojrzenie i przyłożyła palec do ust. –
Mówią, że jest córeczką tatusia, ale wdała się w ciebie!
Kobiety! – Prychnął pod nosem.
–
Chcesz dodać coś jeszcze? – syknęłam.
–
Mamo, tato! Uciszcie się! Zaczyna się!
– podekscytowana córka już któryś raz z kolei zwróciła nam
uwagę. Rozbawiona pokręciłam głową, ale zastosowałam się do
jej rady. To był dzień Matta i Jamesa. Ruiny zamku całkowicie
zasłonięte dla wścibskich oczu nadawały otoczce tajemniczą aurę.
Obydwoje, krocząc ku podwyższeniu, byli uśmiechnięci. Blask,
który ich otaczał nie był udawany. Promieniowali. Byli szczęśliwi.
Zgodziliśmy się z Kepą pełnić rolę świadków. To był dla nas
zaszczyt. Pani Gemma ukradkiem ocierała łzy, nasza rodzina
emanowała dumą. I spokojem. Wiedzieli, że rodzice zafundowali nam
piekło, gdy byliśmy dziećmi, dlatego starali się wychować nas
jak najlepiej. Udało im się. Dzięki nim, wiedzieliśmy, czego
chcemy. Wiedzieliśmy, że mamy walczyć o swoje szczęście do
upadłego. Nigdy nie mogliśmy się poddawać. Ja już miałam swoją
rodzinę. Teraz przyszła kolej na Jamesa. Kiedy złożyli uroczystą
przysięgę, kiedy Laura podała im obrączki, naprawdę nie mogłam
powstrzymać łez. Wzruszenie wypełniło mnie całą.
–
Z całego serca wam gratuluję! –
pisnęłam, kiedy doszłam do siebie. Przytuliłam każdego z osobna,
wyszeptałam im do ucha kilka słów, które tylko oni mogli
zrozumieć. Matt był moim najlepszym przyjacielem od kilkunastu lat.
Rozumieliśmy się bez słów. Nie mogliśmy bez siebie funkcjonować.
James był moim bratem, który podnosił mi ciśnienie. Był również
moją opoką i wsparciem. – Warto było tyle czekać! –
Powiedziałam entuzjastycznie. Zgodzili się ze mną.
–
Nie mogę uwierzyć w to, że zostaliśmy
małżeństwem! – James parsknął śmiechem i przytulił do
siebie Matta. – Mój mąż – Z czułością pocałował go w
policzek.
–
Wpakowałem się w prawdziwe tarapaty –
Matt zachichotał przez łzy. – Ale wiem, że z tobą przejdę
każdą drogą – Ścisnął dłoń Jamesa.
–
Kocham was – wyszeptałam.
–
Ja ciebie też kocham, Przylepie!
–
I ja również, Mała Mi!
Londyn,
05.06.2027 r.
–
Andrea zaprosiła mnie na swój ślub –
głos Kepy dotarł do mnie, jakby zza mgły. Przystanęłam na
chodniku, kalkulując jego słowa. Wracaliśmy z romantycznej kolacji
tylko we dwoje. Sprzedaliśmy dzieciaki świeżo upieczonym
małżonkom, by mieć chwilę tylko dla siebie. Brakowało nam tej
przestrzeni, wspólnie spędzonego czasu. Byliśmy małżeństwem od
kilku lat, lecz pielęgnowaliśmy to uczucie, systematycznie
podsycaliśmy ogień, by nigdy nie zgasł.
–
Słucham? – roześmiałam się głośno
i zachwiałam w miejscu. Przesadziłam z winem, zdecydowanie. –
Twoja była, która zrujnowała nam życie, zaprosiła cię na swój
ślub? Tylko ciebie? – Dopytałam czując ogarniającą mnie złość.
– Powiedz, że żartujesz!
–
Chciałbym! – Kepa pokazał mi
wiadomość widniejącą w jego telefonie. Zrobiłam wielkie oczy.
Nie przypuszczałam, że Andrea może być aż tak bezczelna.
Przekroczyła wszystkie granice. Miała czelność wypisywać do
mojego męża pod głupim pretekstem! Nie ze mną te numery!
–
Na co ona liczy? Że gdy zobaczysz ją
wychodzącą za innego, to przerwiesz ślub? – zaśmiałam się
histerycznie. – Mogę pojechać tam za ciebie i wybić jej zęby!
Wiesz, że od dawna o tym marzę!
–
Alisa, uspokój się i powstrzymaj
szalejącą zazdrość – Kepa pogłaskał mnie po policzku. – Nie
pojawię się tam. Ty również – Cmoknął mnie w nos. – Andrea
to od dawna skończony etap w moim życiu, wiesz o tym. Mam nadzieję,
że ułoży swoje i da nam święty spokój. Chcę jedynie tego, aby
jej córka, po tym wszystkim co przeszła, była szczęśliwa. I
miała kochającą rodzinę – Dopowiedział. W zrozumieniu
pokiwałam głową. Miał rację. Ciągle miałam przed oczami
przerażoną i zapłakaną twarz małej dziewczynki na stadionie.
Hiszpanka była okrutna.
–
Zawsze będę o ciebie zazdrosna –
stwierdziłam wspinając się na palce. Pocałowałam go mocno i
zachłannie. Kepa był mój.
–
Może napiszemy do chłopaków, że nasza
randka się przedłuża? – zadziornie uniósł brew ku górze.
–
Czytasz mi w myślach, Papi!
Londyn,
17.06.2027 r.
Macierzyństwo
i bycie rodzicem było trudne. Dzieci dawały nam w kość. Przy
każdym kroku mieliśmy oczy dookoła głowy. Laura rosła jak na
drożdżach, wszędzie było jej pełno. Coraz więcej umiała, coraz
więcej rozumiała. Była ciekawa świata, zadawała nam pytania, na
które momentami nie znaliśmy odpowiedzi. Była rezolutna i uparta.
Ćwiczyła z Kepą w ogrodzie, jej małe korki były
porozrzucane na korytarzu. Opiekowała się młodszym bratem
najlepiej, jak umiała. Pilnowała go, dbała o to, by nie zrobił
sobie krzywdy, kiedy my byliśmy zmęczeni, czytała mu bajki na
dobranoc. Juan Miguel był żywym dzieckiem. Zaglądał w każdy kąt,
wyciągał przeróżne rzeczy z szuflad, uczył się mówić i lubił
spać z nami w łóżku. Czasami po ludzku miałam dość. Miałam
ochotę rzucić to wszystko w cholerę, wyjechać na parę dni,
zaszyć się gdzieś z dala od domu. Czułam obrzydzenie do siebie z
powodu takich myśli, ale nie potrafiłam się ich pozbyć. Kochałam
moją rodzinę całym sercem, ale miałam chwile zwątpienia. Że
robię coś źle, że jestem złą mamą, że nie staram się
wystarczająco. Próbowałam przemówić sobie do rozsądku. To było
normalne. Westchnęłam ciężko czując niczym nieuzasadniony
niepokój. Poprawiłam się na łóżku i z czułością spojrzałam
na dwa śpiące diabełki. Wtuliły się we mnie, czytana bajka
spadła na podłogę. Nie miałam sił, by ją podnieść.
Uśmiechnęłam się na widok Lindy i Lady zwiniętych w kłębek
w nogach łóżka. Podciągnęłam kołdrę pod brodę czekając na
Kepę. Drzwi do sypialni otworzyły się z rozmachem. Od progu
czułam, że coś się stało.
–
Dlaczego nie odbierasz telefonu? –
spytał. Był zmartwiony, troska wyzierała z jego oczu.
Przestraszyłam się. Już dawno nie widziałam go w takim stanie.
–
Wyciszyłam go, bo nie chciałam, by
rozpraszał dzieci – wyjaśniłam i delikatnie wyswobodziłam się
z ich uścisków. – Kepa, co się stało? – Mruknęłam.
Wyszliśmy na korytarz.
–
Chodzi o… Twoich rodziców – wyjąkał.
Zjeżyłam się. Zauważył moją reakcję. – Dzwoniło twoje
wujostwo…
–
Przejdź do rzeczy!
–
Oni… Mieli wypadek samochodowy –
wyrzucił z siebie. Oparłam się o ścianę. Zrobiło mi się słabo.
– Nie przeżyli – Dokończył podchodząc do mnie. W jednej
sekundzie wszystko straciło sens. Nie wiedziałam, co mam robić.
Opuściły mnie siły. Emocje atakowały mnie z każdej strony,
były inne. Dekoncentrowały mnie. Nie miałam łez, by ich
opłakiwać. Kepa próbował mnie objąć, ale wyrwałam się z jego
uścisku. Odepchnęłam go od siebie.
–
Muszę… Muszę iść do Jamesa! –
krzyknęłam i zbiegłam ze schodów. Nic mnie nie obchodziło. Boso
przebiegłam przez ulicę. Drzwi stały przede mną otworem. W
salonie Matt trzymał rękę na ramieniu mojego brata. James patrzył
w dal. Miał nieobecny wzrok. Nic nie rozumiał. Ocknął się, gdy
wyczuł moją obecność.
–
Mała Mi! – zerwał się z kanapy i
zamknął mnie w swoich ramionach. Zawsze bezpieczne, teraz drżały.
Odwzajemniłam ten uścisk, mocno i stanowczo. James płakał. Ja nie
mogłam. Nic nie czułam. Byłam pusta. Matt stał obok nas, jego
oczy szkliły się w blasku światła. – Mała Mi, nienawidziłem
ich całe życie, a teraz… A teraz… – Jąkał się, szukając
mojego wsparcia.
–
James… Ja również ich nienawidziłam.
Ich śmierć… Ich śmierć nie sprawi, że poczuję coś innego –
byłam brutalna, ale szczera. Dlaczego miałam opłakiwać stratę
obcych mi ludzi? Nie było ich przy nas, gdy najbardziej ich
potrzebowaliśmy. Nie interesowali się nami. Potrafili nas krzywdzić
i ranić. Nic więcej. Zatruli nam życie. Oddali nas. Pozbyli się
nas. – Nie potrafię, nie zmuszę się, nie chcę… – Mówiłam
jak w transie cały czas go obejmując. – James, przejdziemy przez
to razem, wiesz o tym?
–
Wiem – przytaknął słabo. Schował
twarz w mojej szyi. Nie mogłam go uspokoić. Trwaliśmy w tym
uścisku, dopóki nie poczuliśmy zmęczenia. – Pogrzeb…
–
Cśśś… Nic nie mów. Nie myśl o tym
teraz – szepnęłam i otarłam jego łzy. Ten widok mnie bolał.
Nie mógł przez nich płakać, nie teraz, gdy był szczęśliwy i
spełniony. Matt nic nie mówił. Nie musiał. Doskonale wiedział,
że to nasza chwila, że potrzebujemy teraz siebie. Zaprowadził nas
do pokoju gościnnego, okrył kocem i zniknął, wyłączając
światło. Podziękowałam mu cicho. Znałam go. Wiedziałam, że
będzie rwał sobie włosy z głowy. Wiedziałam, że chciał tulić
Jamesa. Że chciał przy nim być, otoczyć go opieką. Wiedziałam,
że chciał, by James przytulił głowę do jego piersi, by wdychał
uspokajający zapach swetra pachnącego pomarańczą. Wiedziałam
również, że Kepa położył się obok dzieci. Czułam, że nie
zmruży oka, dopóki nie wrócę. Oboje chcieli nas ochronić.
Musieli jednak poczekać. To była nasza osobista tragedia, z którą
musieliśmy się zmierzyć. By żyć dalej, by raz na zawsze dać
spokój cierpieniom. By iść przez życie z podniesionym czołem. W
przyszłość.
***
Witam!
Słodko-gorzki ten ostatni rozdział... Przed nami już tylko epilog! ^^