Londyn, 21.11.2020 r.
Zanurzyłam nos w książce i szczelniej
opatuliłam się ciepłym, puchowym kocykiem. Kubek z niewypitą i zimną herbatą
stał na stoliku obok migającego telefonu. Niechętnie sięgnęłam po niebieskiego
Samsunga, jednak, gdy zobaczyłam, że to wiadomość od Kepy, natychmiast
odpisałam i zapewniłam, że wszystko z nami w porządku. Nie było go w domu,
ponieważ Chelsea rozgrywała dziś mecz w Newcastle. Obiecałam obejrzeć to
spotkanie w telewizji. W ostatnim czasie Kepa nie miał lekkiego życia. Zajmował
się nami, troszczył się i dbał, by niczego nam nie brakowało, co wiązało się z
nieprzespanymi nocami i podkrążonymi oczami. Nie uskarżał się, tylko dzielnie
wywiązywał się z nowej roli. Starał się nie pokazywać, że nie ma siły, udawał
przy mnie twardego, jednak wiedziałam, że całe to zamieszanie odbiło się na
jego formie. Złapał mały dołek i ponownie stracił miejsce w podstawowej
jedenastce. Robił wszystko, aby je odzyskać. Pokazywał swoje umiejętności na
treningach mając nadzieję, że przekona do siebie trenera. Oczywiście, że byłam
zła i sfrustrowana, bo nic nie mogłam z tym zrobić. To trener wybierał skład i
podejmował odpowiednie decyzje dla dobra drużyny. Bolał mnie widok
zrezygnowanego Kepy. Na wczorajszym spacerze tryskał dobrym humorem i optymizmem,
by poprawić mój. Sam był cieniem samego siebie. Przeżywał wszystko podwójnie,
martwił się, a jego kondycja psychiczna uległa pogorszeniu. Na każdym kroku
otaczali go złośliwi kibice życzący mu odejścia z klubu, negatywne komentarze
wylewały się na piłkarskich forach. Miałam ochotę zrobić krzywdę każdemu, kto
ośmielił się powiedzieć na niego złe słowo, ale musiałam zacisnąć zęby i
pokazać mu swoje wsparcie, z czego nie zawsze potrafiłam się wywiązać.
Obiecałam sobie, że będę się starała mniej okazywać swoje niezadowolenie i
jakoś poskromić szalejące we mnie hormony. Bardzo chciałam już urodzić. Czułam
się nieatrakcyjna i brzydka, nie mogłam patrzeć na swoją twarz w lustrze. Moje
włosy utraciły swoją objętość, a cera stała się sucha i podrażniona. Zawsze
byłam szczupła, a teraz bałam się, że nie wrócę do swojej optymalnej wagi i
figury. Jasne, to nie było najważniejsze, jednak po porodzie chciałam czuć się
dobrze w swoim ciele. Położyłam dłoń na brzuchu czując delikatne ruchy.
– Dzień dobry, śpiąca królewno –
przywitałam córeczkę, która nagrodziła mnie kopniakiem. Uśmiechnęłam się pod
nosem. – Chcesz się gdzieś przejść? – Zapytałam zrzucając z siebie koc.
Momentalnie potarłam zziębnięte ramiona. Kopniak. – Sądzę, że wujek Matt się za
nami stęsknił – Oznajmiłam sięgając po płaszcz. Zamknęłam drzwi i wyszłam na
zimne powietrze. Koniec listopada był okropny. Pogoda była kapryśna, a mgła
przysłaniała widoczność. Przeszłam na drugą stronę ulicy i nacisnęłam dzwonek.
Matt otworzył po paru sekundach.
– Cześć, Przylepie – objął mnie i
zaprosił do środka. Odwiesiłam płaszcz i powędrowałam do salonu.
– Cześć – odpowiedziałam
uśmiechnięta. – Stęskniłam się za tobą! – Powiedziałam szczerze i jeszcze raz
mocno się w niego wtuliłam. Wyciągnięty i obszerny sweter jak zwykle pachniał
pomarańczą. – Wiem, że ostatnimi czasy byłam cholernie nieznośna i chciałam za
to przeprosić. Nie powinnam się na was wyżywać wiedząc, że oboje z Jamsem
chcieliście dobrze.
– Daj spokój – Matt machnął ręką. –
Masz święte prawo do takiego zachowania. Później będzie już tylko lepiej,
zobaczysz – Pocieszył mnie. – Herbaty? – Zaproponował idąc do kuchni.
Podreptałam za nim.
– Z przyjemnością! – odparłam
siadając na krześle. Czując charakterystyczny zapach miodu mała poruszyła się
gwałtownie. – Matt... – Zaczęłam nieśmiało.
– Tak? – odwrócił się wyciągając
mleko z lodówki.
– Zrobisz mi swoją specjalną herbatę?
– mruknęłam przygryzając wargę. Przyjaciel wybuchnął gromkim śmiechem.
– Nie sądziłem, że kiedykolwiek
dożyję tego dnia! – zaśmiał się podchodząc bliżej. – Malutka, należą ci się
ogromne brawa! Ktoś w końcu przekonał mamusię, że herbatka wujka Matta jest
najlepsza na świecie! – Pogłaskał brzuch. Laura odpowiedziała solidnym
kopniakiem. – Ojej! – Rozczulił się.
– Wczoraj się uaktywniła – wyjaśniłam.
– Chyba się jej spodobało – Parsknęłam. Matt uśmiechnął się czule, po czym
postawił na stole dwa parujące kubki. Ostrożnie powąchałam zawartość swojego. –
Nie otruję się, prawda? – Dopytałam.
– Nie, Przylepie – Matt sarknął. –
Zostaniesz na obiedzie? Oczywiście, jeśli go zrobisz – Wyszczerzył się.
– A mam inne wyjście? – prychnęłam
upijając łyk. Nie było tak źle. Połączenie miodu i mleka sprawiło, że nabrałam
ochoty na więcej. – Pizza?
– Świetny pomysł! Jeśli chcesz,
możemy zamówić... Nie musisz się męczyć stojąc przy... – zaczął, ale bezczelnie
mu przerwałam.
– Brakuje mi gotowania odkąd siedzę w
domu i z chęcią bym ją zrobiła, ale mam ogromną ochotę na zamawianą! Już mi
ślinka cieknie!
– Co ta ciąża z tobą zrobiła... –
Matt pokręcił głową. Posłałam mu ostre spojrzenie, z którego nic sobie nie
zrobił. Zamiast tego zaniósł się śmiechem. Chwilę później dołączyłam do niego.
Cholernie mi go brakowało.
Spędziłam
miłe i aktywne popołudnie w towarzystwie Matta i Jamesa. Pochłonęłam całą pizzę
i miałam gdzieś to, co sobie o mnie pomyśleli. Miałam wilczy apetyt, a małej
najwidoczniej bardzo posmakowała ta potrawa bogów. Na samo wspomnienie
chrupkiego, gorącego ciasta zaburczało mi w brzuchu. Skarciłam się za te myśli
sięgając po kubek z herbatą. Kolejny. Matt dopiął swego, z czego był szalenie
dumny. Nie podzielałam jego entuzjazmu, bo bałam się, że po ciąży moje kubki
smakowe nie powrócą na właściwe tory. Oparłam głowę na kolanach brata. James
poczochrał mnie po włosach. Uśmiechnęłam się na ten gest, bo czułam, co chce mi
przekazać. Chelsea niestety przegrała wyjazdowy mecz, a Kepa po raz kolejny nie
znalazł się w podstawowej jedenastce. Było mi smutno. Zasługiwał na powrót.
Ciężko na to pracował. Bolało mnie serce, gdy widziałam go pochłoniętego we
własnych myślach na ławce rezerwowej. Musiał walczyć dalej i udowodnić
niedowiarkom, że jest w stanie powrócić na szczyt i osiągnąć wiele sukcesów.
Już ja się o to postaram!
– Nie smuć się, Mała Mi – odezwał się
James. – Zobaczysz, że w kolejnym meczu to Kepa będzie święcił triumfy –
Próbował mnie pocieszyć.
– Kolejny mecz grają z Tottenhamem...
Chcesz narazić się Mattowi? – zaśmiałam się.
– Matt nie musi o tym wiedzieć –
wyszczerzył zęby. – Będziesz na stadionie, prawda? – Upewnił się.
– Tak, obiecałam to Kepie –
potwierdziłam. – Oby nasza obecność przyniosła mu szczęście! – Miałam szczerą
nadzieję, że tak się stanie. – Kiedy ślub? – Spytałam znienacka. James zrobił
zdziwioną minę.
– O czym ty mówisz? – parsknął. – Wy
macie pierwszeństwo!
– Tylko mi nie mów, że tchórzysz! James! – uderzyłam go poduszką. Zapiszczał
próbując się bronić.
– O, co mnie posądzasz?! Oczywiście,
że nie! – przyłożył dłoń do serca. – Dowiesz się pierwsza, kiedy ustalimy datę
– Przyrzekł.
– Inna opcja nie wchodzi w grę –
uśmiechnęłam się słodko. – Spać mi się chce – Ziewnęłam szeroko dla
potwierdzenia moich słów. James wstał z kanapy robiąc mi miejsce. Poprawił
poduszki i okrył mnie kocem. – Jesteś najlepszym bratem pod słońcem – Mruknęłam
sennie. Przymknęłam powieki rozkoszując się ciepłem. Pocałował mnie w czoło
oddalając się. Byłam cholerną szczęściarą mając ich wszystkich u swego boku.
Londyn, Stamford Bridge, 28.11.2020
r.
Mecz
pomiędzy Chelsea a Tottenhamem rozpoczął się punktualnie. Derby Londynu
niezmiennie cieszyły się wielką popularnością. Stadion był zapełniony do
ostatniego miejsca. Już z daleka było czuć euforię, oczekiwanie i ekscytację.
Kibice głośno śpiewali, dopingowali swoich ulubieńców, zdzierali gardła.
Napięty terminarz zmusił trenera do roszad w składzie. Musiał dać odpocząć
kilku zawodnikom, innych wprowadzić do gry, by nabrali pewności siebie, by
ponownie poczuli na własnej skórze walkę o najwyższe cele. Kepa spisywał się
znakomicie. Wyczerpujące treningi oraz ciężka praca na siłowni nie poszły na
marne. Pewnie bronił, chwytał w dłonie najgroźniejsze piłki, dobrze wyczuwał
rywala i celnie podawał. Widać było pewność siebie, którą gdzieś zatracił. Bił
od niego spokój oraz opanowanie. Nie dawał się ponieść zbędnym emocjom, trzymał
nerwy na wodzy, jego okrzyki zagrzewały kolegów do walki. Byłam z niego dumna.
Potrzebował tego. Potrzebował takiego meczu, aby poczuć się lepiej ze samym
sobą. W tegorocznym okienku transferowym Chelsea dokonała wielu zakupów.
Niektórzy zawodnicy całkowicie pożegnali się z klubem, inni odeszli na
wypożyczenie. Wszyscy musieli się dotrzeć, zgrać, aby uzyskać wymarzone efekty.
Na początku było trudno. Dobre mecze przeplatały się ze słabszymi, wygrane ze
sromotnymi porażkami. Po kilku miesiącach gra wróciła na swoje tory.
Kontuzjowani zawodnicy stali się silniejsi, odczuwali głód, chcieli udowodnić
swoją wartość. Byli grupą, wymieniali się uwagami, krzyczeli na siebie,
pomagali sobie. O to w tym chodziło. Klasnęłam w dłonie, kiedy Kepa obronił
kolejną piłkę. Matt zrobił nadąsaną minę, a James starał się zachować
neutralność. Siedząca obok Natalia doskonale rozumiała moje emocje. Ostatnio
nie mogłyśmy znaleźć czasu na spotkanie i szczerą rozmowę. Ja byłam
rozdrażniona i nie chciałam wchodzić nikomu w drogę, ona na moment wróciła do
Włoch, by uporządkować myśli i pewne sprawy. Jej małżeństwo z Jorginho przeszło
mały kryzys, ale udało im się go zażegnać. Cieszyłam się z tego, bo tworzyli
świetną parę i doskonale się uzupełniali. Alicia i Vitor byli tego dowodem. Nie
było ich dzisiaj na meczu, ale niezbyt dobrze się czuli. Obiecałam
przyjaciółce, że niedługo wpadnę w odwiedziny, by nadrobić stracony czas. Kiedy
sędzia ogłosił koniec spotkania odetchnęłam z ulgą. Chelsea zdołała strzelić
przeciwnikom trzy, piękne bramki, a Kepa zachował czyste konto. Matt schował
twarz w dłoniach, a ja z trudem powstrzymałam śmiech. Dałam znać Jamesowi, że
schodzę na dół. Brat kiwnął głową i zajął się pocieszaniem narzeczonego.
Przepchałam się przez tłum kibiców i jako pierwsza dotarłam do Kepy.
– Gratulujemy, kochanie! – pisnęłam.
Objęłam go mocno.
– Czułem tę motywację z trybun –
zaśmiał się odwzajemniając uścisk. Ja czułam jego szczęście. Szeroki uśmiech
widniejący na jego twarzy był największą nagrodą. – Podobała ci się gra, taty?
– Zapytał kładąc dłoń na brzuchu. Odpowiedział mu solidny kopniak.
– Będzie córeczką tatusia, jestem
tego pewna – prychnęłam. – Nie będę miała nic do powiedzenia!
– Ty zawsze masz coś do powiedzenia –
sprostował i natychmiast uchylił się przed ciosem.
– Nie zatrzymuję cię, idź się ogarnąć
– zatkałam nos. Kepa poczochrał mnie po głowie i zniknął w tunelu. Po raz
pierwszy od wielu dni ogarnął mnie prawdziwy spokój.
Londyn, 14.02.2021 r.
Czas
sobie ze mnie kpił. Czułam się tak, jakby ktoś specjalnie zaczarował wskazówki
zegara. Leciał dzień za dniem, przemijała noc za nocą. Z każdym kolejnym
porankiem narastał we mnie coraz większy strach. Do porodu został miesiąc, a
panika ogarniała mnie ze wszystkich stron. Co jeśli coś pójdzie nie tak, jak
powinno? Jeśli wystąpią nieprzewidziane komplikacje i cały mój świat, moje
życie legnie w gruzach? A co jeśli sobie nie poradzę i nie będę potrafiła
pokochać córki wystarczająco mocno? Byłam rozdarta. I bałam się. Święta Bożego
Narodzenia były idealnym zwieńczeniem końca roku. Nasze rodziny przyleciały z
Hiszpanii, aby wspólnie celebrować ten magiczny i szczególny okres. Byłam
otoczona najbliższymi, czułam ich wielką miłość oraz wsparcie. Mama Matta
oficjalnie poznała ludzi, którzy nas wychowali i z miejsca zyskała ich
sympatię. To był wyjątkowy czas, pełen śmiechu, radości oraz dzielenia się
wspomnieniami. Trzaskający ogień w kominku, wysoka, udekorowana choinka, stos
prezentów, migające światełka, szczekanie psów... Sylwestra spędziliśmy w
kameralnym gronie. Do naszej czwórki dołączyła Natalia z Jorginho oraz Alex z
Grace. Blondynka poinformowała mnie, że odchodzi z restauracji, bo dostała
lepszą propozycję pracy. Ta wiadomość mną wstrząsnęła, choć w życiu nie pozwiedzałabym
tego na głos. Grace zauważyła jednak moją reakcję i zaniosła się głośnym
śmiechem. Kiedy ją przytulałam i życzyłam powodzenia, niechciane łzy wydostały
się z moich oczu. Zwaliłam całą winę na hormony, ale Grace mi nie uwierzyła.
Zamiast tego stwierdziła, że również będzie za mną tęsknić. Miny Kepy i Alexa
były godne zapamiętania. A dziś... Dziś był Dzień Zakochanych, święto, którego
nienawidziłam. Wszystkie dekoracje, serca oraz nieuzasadniony przepych budziły
we mnie wstręt. Wszystko było sztuczne, na pokaz. Nie rozumiałam fenomenu
Walentynek. Według mnie miłość powinno okazywać się każdym kroku, a nie tylko
tego jednego dnia, by pochwalić się innym ludziom swoimi uczuciami. Zresztą...
Ja nie nadawałam się na wyjście gdziekolwiek. Spuchły mi stopy oraz kostki.
Mała kopała okazyjnie, bo nie miała już miejsca na swoje akrobacje. Brzuch
urósł mi niemiłosiernie.
– Jestem brzydka, nieatrakcyjna i
gruba – stwierdziłam sięgając po pilota, by zmienić kanał. Kolejna komedia
romantyczna znacznie podniosła mi ciśnienie.
– Alisa... Daj spokój – Kepa
przewrócił oczami. – Jesteś piękna, tylko troszkę większa – Powiedział. Miał
mnie dość i nie winiłam go za to. Sama nie mogłam ze sobą wytrzymać.
– Po porodzie pewnie mnie zostawisz i
znajdziesz sobie kobietę, z którą będziesz regularnie uprawiał seks –
pociągnęłam nosem. – Nie mam racji?
– To ty ciągle o nim mówisz! Wiem, że
tęsknisz za moim przyjacielem, ale...
– Jesteś okropny! – wysyczałam. – Lekarz
nie widzi żadnych przeciwwskazań! To ty...
– Po prostu nie chcę jej skrzywdzić!
Poza tym... Dziwnie bym się czuł! Musisz jeszcze trochę wytrzymać!
– Boże! – załamałam ręce. – Nawet nie
jestem w stanie wskoczyć w seksowną bieliznę, by cię nakręcić, bo w żadną się
nie mieszczę – Jęknęłam. – Chcę już urodzić!
– Ja też tego chcę! Uwierz mi –
parsknął.
– Wierzę – potaknęłam i położyłam
głowę na jego ramieniu. – Naprawdę należy ci się złoty medal za wytrzymałość.
Kepa w pełni zgodził się z moimi słowami. Pogrążyliśmy się w przyjemnej ciszy
oglądając jakiś durny teleturniej. Jeszcze miesiąc... Później wszystko się
zmieni, ale... Czekałam na tę zmianę od dziecka.
***
Witam!