Londyn, Stamford Bridge, 18.05.2030 r.
Wszystko
ma swój koniec… Dotkliwie przekonałam się o tym na własnej
skórze, gdy na stadionie Chelsea rozległ się ostatni gwizdek
sędziego. Sezon Premier League 2029/2030 oficjalnie się zakończył.
A wraz z nim zakończyła się bogata, obfitująca w wiele emocji,
łez, porażek, bólu, szczęścia, euforii piłkarska kariera Kepy.
Mojego męża, który dziś po raz ostatni stanął między słupkami.
Mojego męża, który właśnie chodził po murawie przyjmując
gromkie oklaski. Mojego męża, który w tym momencie nie mógł
powstrzymać wzruszenia oraz łez. Kepy, który właśnie był
otoczony kolegami z drużyny. Wszyscy skandowali jego imię,
podrzucali go, urządzili mi królewskie pożegnanie. Był częścią
Chelsea, tego klubu, tej wspólnoty przez kilkanaście lat, przez
dwanaście sezonów. Osiągnął swój cel oraz spełnił wielkie
marzenie. Stał się prawdziwą legendą. W pełni zasłużył sobie
na to miano. Wiele przeszedł. Doświadczył wszystkiego. Bólu po
odniesionych porażkach, sportowej złości i agresji, łez
bezsilności, bezradności, roli rezerwowego, powrotu do formy po
ciężkiej kontuzji. Te złe momenty miały swój urok, bo pomogły
docenić te szczęśliwsze. Lata sukcesów. Triumfy w Lidze Mistrzów,
w Pucharze Anglii, Premier League oraz reprezentacji narodowej. Kepa
był solidny, szybki i silny. Wykazywał się sporą determinacją,
ambicją, wolą walki. Nie poddawał się, zawsze walczył o swoje,
przekazywał swoje racje. Wiedział też, kiedy powiedzieć dość i
uszanować decyzje trenera, z którymi nie zawsze się zgadzał.
Rozumiał jednak swoją rolę. Kiedy coś mu nie szło, musiał oddać
miejsce w składzie lepszym. Bo wiedział, że przez jego błędy
cierpi cały zespół, nie tylko on sam. Życie sportowca nie było
łatwe. Kłóciliśmy się o to wiele razy, wiele razy nie
potrafiliśmy dojść do porozumienia w ważnych kwestiach. Gdy Kepa
chciał powiedzieć pas, ja motywowałam go, by próbował. Kiedy ja
miałam dość, on przypominał mi moje słowa. Zawsze odnajdywaliśmy
wspólną drogę.
Wraz
z dziećmi zeszłam z trybun, by być bliżej niego. Stadion był
pełny, kibice świętowali zdobycie kolejnego tytułu Mistrzów
kraju. Puchar przechodził z rąk do rąk, wrzawa i hymn klubu
docierały do każdego zakamarka. Żony, dziewczyny, narzeczone,
dzieciaki innych piłkarzy już biegały po murawie, by odbyć
tradycyjną rundę wokół boiska. My cierpliwie czekaliśmy, byliśmy
obok Kepy, by wesprzeć go i pomóc mu odpowiednio się pożegnać.
To było cholernie trudne. Emocje wypełniły mnie całą, nie mogłam
powstrzymać drżenia.
–
Drodzy kibice! – głos Kepy poniósł
się echem po tak ukochanym przez niego stadionie. – Pragnę
podziękować wam za ogromne wsparcie, które okazywaliście mi przez
dwanaście sezonów! Wiem, że nie zawsze było ze mną łatwo…
Popełniałem błędy, które kosztowały drużynę utratę ważnych
punktów i zdrowia, czasami nie umiałem zaakceptować pewnych
decyzji. Kontuzja, która mi się przytrafiła pozwoliła mi inaczej
spojrzeć na pewne sprawy, uporządkowałem w głowie swoje myśli i
powróciłem do optymalnej formy. Dziękuję, że mnie nie
skreśliliście, tylko podjudzaliście mnie do dalszej walki. To był
wielki zaszczyt grać dla was, bronić dla was najgroźniejsze piłki
i świętować z wami tyle sukcesów! Czułem i słyszałem wasze
wsparcie z każdej strony tego wspaniałego stadionu. Dziękuję za
każdy doping, za każde skandowanie mojego imienia. Możecie być
pewni, że nigdy tego nie zapomnę…! – Jego głos zaczął się
łamać. Przełknęłam gulę, która zaczęła pojawiać się w
moim gardle. – Dziękuję właścicielowi klubu, który sprowadził
mnie tutaj, pozwolił mi tutaj być przez tyle lat. Dziękuję za
wiarę i pomoc, gdy myślałem, że już wszystko jest stracone!
Kiedy tutaj przybyłem byłem rozczarowany wynikiem, który
osiągnęliśmy z reprezentacją na Mistrzostwach Świata…
Byłem młody i głodny gry. – Mówił, a wszyscy go słuchali. –
Dziękuję moim wspaniałym kolegom z drużny, którzy zmieniali się
na przestrzeni lat. Wiem, że bez was żaden sukces nie byłby
możliwy! Dziękuję za każde kłótnie, które odbyliśmy w szatni,
za motywację, za podnoszące na duchu słowa. Dziękuję za
rozumienie mnie na boisku, za zaufanie, którym mnie obdarzyliście.
Dziękuję trenerowi, który nie odesłał mnie do innego klubu,
tylko ciągle wierzył, że wrócę do swojej świetnej dyspozycji.
Dziękuję całemu sztabowi trenerskiemu, lekarzom, który robili
wszystko, by skutki kontuzji były jak najmniej odczuwalne… I w
końcu… Dziękuję mojej rodzinie! – Podszedł do mnie i dzieci.
Płakałam. One również. Przytulił nas mocno. Poprawiłam
zsuwające się z nosa okulary przeciwsłoneczne. – Dziękuję za
bycie przy mnie, dopingowanie, chodzenie na mecze, ubieranie moich
koszulek, wyjazdy zagraniczne, znoszenie mnie w domu – Zaśmiał
się cicho. – Dziękuję za waszą obecność! Nie odchodzę,
zdecydowałem się pozostać w Londynie, by podjąć kursy
trenerskie. Dalej pragnę być częścią tego klubu, uczyć
młodszych i patrzeć na ich rozwój, podziwiać córkę, która
zdecydowała się pójść w moje ślady – Objął spłakaną
Laurę. – I jeść potrawy z restauracji mojej żony, gdzie syn
szkoli swoje umiejętności – Dodał. Juan Miguel wpadł w jego
ramiona. Otarłam łzy wierzchem dłoni i bezgłośnie mu
podziękowałam. Zrozumiał. Zawsze rozumiał.
Ondarroa,
Isla de Garraitz, 05.07.2030 r.
Rozkoszowaliśmy
się w pełni hiszpańskim, gorącym słońcem i spacerowaliśmy po
piaszczystej plaży. Postanowiliśmy spędzić wakacje w naszej
ukochanej ojczyźnie, powspominać stare dzieje i pokazać dzieciom
miejsca, których jeszcze nie znały. Ta plaża była świadkiem
naszego ślubu, rozpoczęcia wspólnej drogi jako my. Czasami nie
mogłam uwierzyć w jakim kierunku potoczyło się moje życie.
Przeprowadzając się do Londynu nie przypuszczałam, że jeszcze
kiedykolwiek spotkam Kepę. W końcu przeprowadzka była podyktowana
tym, że nie chciałam patrzeć na jego szczęście u boku innej. Los
pokazał jednak, że jest nieprzewidywalny i niczego nie można być
pewnym. Hiszpan znów zjawił się w moim życiu, zasiał
spustoszenie i wprowadził huragan, który mnie wciągnął. Między
nami bywało różnie. Nie mogliśmy dojść do porozumienia,
zdecydować się na szczerą rozmowę. Potrzebowaliśmy czasu, aby
dojrzeć i w pełni dojść do tego, że zawsze byliśmy dla siebie.
Nasze dzieci, ta mieszanka wybuchowa była tego idealnym
odzwierciedleniem. Laura trenowała w żeńskiej drużynie Chelsea,
pewnie stała w bramce i nie bała się żadnych piłek. Była
odważna i uparta po Kepie. Mój mąż pękał z dumy, że jego mała
córeczka postanowiła założyć korki i poświęcić się
piłkarskiej karierze. To było pewne, od tego nie było już
odwrotu. Chwalił również Juana Miguela za jego spryt i umiejętność
łączenia smaków. Mały z moją pomocą uczył się gotować i
serwował nam dania, po których nasze żołądki domagały się
więcej. Lubił przebywać w mojej restauracji, patrzeć i śmiesznie
marszczyć nos, gdy coś mu nie pasowało. Miał talent, którego nie
mógł zmarnować. Byliśmy dumni z naszych małych kopii.
Wychowywaliśmy dzieci w domu pełnym miłości, troski i
bezpieczeństwa. Tak jak powinno być.
–
Mamo, możemy kupić sobie jeszcze
jednego loda?! – zapiszczała Laura przybiegając do nas.
Spojrzałam na męża i parsknęłam śmiechem.
–
Oczywiście, że tak – pozwoliłam im i
wyciągnęłam drobne z portfela. Juan Miguel uczepił się ręki
starszej siostry i oboje pobiegli do najbliższej budki. Rzucali w
siebie piaskiem, pod naszym ścisłym nadzorem kąpali się w
błękitnej i przejrzystej wodzie. Mieli ze sobą więź, bardzo
podobną do tej, która łączyła mnie i Jamesa. Jego małżeństwo
z Mattem było pełne spokoju. Rok temu adoptowali bliźniaki i
stworzyli im dom, w którym królowała miłość. Wzruszała się za
każdym razem, gdy ich widziałam. Jeśli chodzi o mnie i o brata…
Nie zjawiliśmy się na pogrzebie rodziców. Nasi najbliżsi
uszanowali tę decyzję, bo wiedzieli, co to dla nas oznacza. Nie
mogliśmy udawać, postanowiliśmy pozostać szczerzy wobec siebie.
Przeżyliśmy to wspólnie, wspólnie daliśmy radę, uporaliśmy się
z tym. Tak było lepiej. Mój przyjaciel Alex doczekał się
wymarzonego dziecka z Grace. Zostałam nawet mamą chrzestną ich
synka, który ku mojej ogromnej uldze wdał się w swojego tatę.
Andrea wzięła ślub, o czym poinformowała nas za pomocą mediów
społecznościowych i dała nam święty spokój. Raz na zawsze.
Stała się odległym wspomnieniem.
–
Bardzo cię kocham, Alisa – wyszeptał
Kepa i pocałował mnie w czoło. – Jesteś kobietą mojego życia
i to się nigdy nie zmieni. Dziękuję, że to właśnie ze mną
postanowiłaś stworzyć rodzinę – Splótł nasze dłonie.
–
Nie mogłabym jej stworzyć z nikim
innym, głuptasie, bo tylko ciebie potrafiłam obdarzyć tak gorącym
uczuciem – wyznałam szczerze. – Ty i dzieci jesteście dla mnie
najważniejsi. Nie wyobrażam sobie życia bez was – Pociągnęłam
nosem spoglądając na bawiącą się z Juanem Miguelem Laurę.
Hiszpania była naszą ojczyzną, Ondarroa naszym miastem, w
którym wszystko się rozpoczęło, ale to Londyn był naszym
miejscem. I domem. Kepa rzucił patyk naszym pieskom. Z czułością
spojrzałam na Lindę, Lady i Trampa. Z miłością w sercach
udaliśmy się w kierunku zachodzącego słońca.
KONIEC.
***
Witam!
Za bardzo nie wiem, co mam powiedzieć, bo niezwykle ciężko jest mi rozstać się z Kepą, Alisą i pozostałą bandą, o której uwielbiałam pisać. Nie mogę uwierzyć, że od rozpoczęcia tej historii minęły prawie dwa lata! Dużo się działo, ale cieszę się, że doprowadziłam ją do końca :) Smutek jednak pozostaje 😭
Dziękuję Wam za każdy komentarz, każdą opinię, za bycie ze mną i towarzyszenie bohaterom aż do samego końca! <3
A Kepie (jeśli zechce 😂) życzę tylu lat spędzonych na Stamford Bridge, a całej Chelsea sukcesów, o których była tutaj mowa 😆💙